Red Bull Sprint and Skid w Warszawie
Pamiętacie jak kiedyś na osiedlowych uliczkach, na Pelikanach lub Wigry, blokowało się tylne koło by zostawić jak najdłuższy ślad hamowania? W tą sobotę, na nieco innych warunkach i nieco innych rowerach, zorganizowany został turniej o nazwie Red Bull Sprint and Skid. Zasady są banalne - rower z ostrym kołem i bez hamulców, sprint w jedną stronę, ciasny nawrót, kolejny sprint i dłuuuuuga droga hamowania czyli właśnie tytułowy skid. Punkty dostaje się za czas sprintu i za długość skid'a. Brzmi banalnie? Możliwe, ale wygląda świetnie i dostarcza niesamowitych emocji. Pozytywnych w dodatku bo to przecież rowery a rowerzyści pogodni i pozytywni są. Dodatkowo piękne okoliczności przyrody, Wisła w tle... czego chcieć więcej...












Pamiętacie jak kiedyś na osiedlowych uliczkach, na Pelikanach lub Wigry, blokowało się tylne koło by zostawić jak najdłuższy ślad hamowania? W tą sobotę, na nieco innych warunkach i nieco innych rowerach, zorganizowany został turniej o nazwie Red Bull Sprint and Skid. Zasady są banalne - rower z ostrym kołem i bez hamulców, sprint w jedną stronę, ciasny nawrót, kolejny sprint i dłuuuuuga droga hamowania czyli właśnie tytułowy skid. Punkty dostaje się za czas sprintu i za długość skid'a. Brzmi banalnie? Możliwe, ale wygląda świetnie i dostarcza niesamowitych emocji. Pozytywnych w dodatku bo to przecież rowery a rowerzyści pogodni i pozytywni są. Dodatkowo piękne okoliczności przyrody, Wisła w tle... czego chcieć więcej? :)
XIX Cycle Messenger World Championship - 2011 Warsaw
Jak już wspominałem w poprzednim wpisie weekend w Warszawie był obfitujący w rowerowe atrakcje. O zmaganiach kolarzy podczas Tour de Pologne już pisałem ale w tym samym czasie (a nawet wcześniej bo już od piątku) o miano najlepszego na świecie zmagali się kurierzy rowerowi. I powiem Wam, że było to dużo ciekawsze niż oglądanie zawodowych kolarzy.Może częściowo przez pogodę, która praktycznie od godziny 14 nie ułatwiała zadania gęsto skrapiając wodą Warszawę. Może przez zdrową rywalizację toczoną przez kurierów. Może przez pasję...
















Jak już wspominałem w poprzednim wpisie weekend w Warszawie był obfitujący w rowerowe atrakcje. O zmaganiach kolarzy podczas Tour de Pologne już pisałem ale w tym samym czasie (a nawet wcześniej bo już od piątku) o miano najlepszego na świecie zmagali się kurierzy rowerowi. I powiem Wam, że było to dużo ciekawsze niż oglądanie zawodowych kolarzy.Może częściowo przez pogodę, która praktycznie od godziny 14 nie ułatwiała zadania gęsto skrapiając wodą Warszawę. Może przez zdrową rywalizację toczoną przez kurierów. Może przez pasję. A może wszystkie te elementy złożyły się na świetną imprezę z klimatem i emocjami, walką na asfalcie i w błocie.
Jeśli komuś nie wystarczy tych kilka zdjęć, które tu umieściłem to więcej ujęć umieściłem na swoim koncie na Flickr.
Tour de Pologne w Warszawie
Ostatnia lipcowa niedziela była dobrą niedzielą dla fanów rowerów. Pomijając pogodę (jak to ładnie ktoś powiedział dziś w Antyradiu - Lipcopad) oczywiście. Rozpoczął się Tour de Pologne a kurierzy mieli swoje mistrzostwa (chociaż w zasadzie ta grupa rozpoczęła rywalizację chyba już w piątek). Tak więc emocji nie brakowało. Kolarze śmignęli przez Warszawę dość szybko w grupie niezbyt licznej ale i tak widok koszulek Leopard, Astana, HTC, Saxo i innych, które niedawno można było oglądać na Tour de France, potrafi sprawić radość i podnieść na duchu, że w tym kraju można jednak coś zrobić...






Ostatnia lipcowa niedziela była dobrą niedzielą dla fanów rowerów. Pomijając pogodę (jak to ładnie ktoś powiedział dziś w Antyradiu - Lipcopad) oczywiście. Rozpoczął się Tour de Pologne a kurierzy mieli swoje mistrzostwa (chociaż w zasadzie ta grupa rozpoczęła rywalizację chyba już w piątek). Tak więc emocji nie brakowało. Kolarze śmignęli przez Warszawę dość szybko w grupie niezbyt licznej ale i tak widok koszulek Leopard, Astana, HTC, Saxo i innych, które niedawno można było oglądać na Tour de France, potrafi sprawić radość i podnieść na duchu, że w tym kraju można jednak coś zrobić. Kolarzy złapać udało mi się na ul. Belwederskiej gdzie rozgrywana była premia górska (!) i z tego momentu są zdjęcia. Potem pomaszerowałem zobaczyć finał zmagań kurierów ale zdjęcia z tej imprezy przy innej okazji.
Uwolnić drogi od idiotów
Duża ilość użytkowników dróg nawołuje do ich poprawy sugerując, że lepiej znaczy bezpieczniej. Oczywiście, bardzo chciałbym zobaczyć nowe drogi. Kilku pasowe, równe autostrady, łączące miasta, porządne drogi w miastach - zarówno te dla samochodów jak i dla rowerzystów. Ba, nawet chodniki mogłyby by się stać bardziej przyjacielskie dla pieszych. Tyle, że nie uważam, iż takie zmiany wpłyną w istotnym stopniu na poprawę bezpieczeństwa...
Duża ilość użytkowników dróg nawołuje do ich poprawy sugerując, że lepiej znaczy bezpieczniej. Oczywiście, bardzo chciałbym zobaczyć nowe drogi. Kilku pasowe, równe autostrady, łączące miasta, porządne drogi w miastach - zarówno te dla samochodów jak i dla rowerzystów. Ba, nawet chodniki mogłyby by się stać bardziej przyjacielskie dla pieszych. Tyle, że nie uważam, iż takie zmiany wpłyną w istotnym stopniu na poprawę bezpieczeństwa. Do tego potrzeba zmiany mentalności polskiego użytkownika drogi, a z tym niestety jest ciężko. I wcale nie uważam, że im większy pojazd tym większy cham w nim. Mam to szczęście, że jestem zarówno pieszym jak i rowerzystą oraz kierowcą i w każdej z tych grup są idioci, którym wydaje się, że droga jest tylko dla nich.
Oczywiście chamstwo kierowców samochodów znają wszyscy. Odwieczne wymuszenia pierwszeństwa, wciskanie się z pasa do jazdy w innym kierunku, brak sygnalizacji i inne "magiczne" manewry na drogach znają wszyscy. Z przykrością jednak zauważam, że coraz więcej prostactwa pojawia się na chodnikach i, co boli mnie najbardziej, na drogach dla rowerów.
Póki pogoda jest średnia, jazda rowerem to przyjemność (mam to szczęście, że do pracy prowadzi mnie bodajże najdłuższy szlak rowerowy w Warszawie). Im pogoda ładniejsza, tym robi się niebezpieczniej. Ścieżki zostają opanowane przez osoby, którym nie przyjdzie do głowy, że nie są na tych ścieżkach sami. Podczas mojej codziennej trasy dom-praca-praca-dom nagle największym zagrożeniem staje się... droga dla rowerów. Droga, która powinna dać mi luksus swobodnego i radosnego przemieszczania się na dwóch kółkach. Tymczasem okazuje się, że muszę użerać się z parami jeżdżącymi obok siebie całą szerokością ścieżki, bo przecież to jest najfajniejszy sposób na rozmowę (oczywiście nie ma co liczyć na to, że sami z siebie zerkną do tyłu, aby sprawdzić, czy nie blokują komuś drogi), z rowerzystami jeżdżącymi zygzakiem (ponieważ tak fajnie albo z braku siły nosi ich z lewa na prawą), z nagle skręcającymi bez żadnej sygnalizacji tego manewru. Są to ludzie bez wyobraźni, zapatrzeni w siebie idioci nie mający pojęcia, że stwarzają zagrożenie dla innych osób. Idioci - bo wątpię, by jadąc drogą dla rowerów, nie mieli świadomości, że ktoś może jechać za nimi, a nawet może ich wyprzedzać i to przy znacznych prędkościach. Dorzucić można do kompletu pieszych na rowerowych trasach, którzy mimo 3 razy szerszego chodnika i tak pójdą drogą z wymalowanym rowerkiem, nie ustępując ani na krok rowerzyście. Ale żeby nie było, że piszę niesprawiedliwie, to wspomnę też o rowerzystach jeżdżących chodnikami (czy też ulicami) mimo, że obok mają swoją drogę, o którą tak "walczą" podczas comiesięcznych Mas Krytycznych.
Dawno temu gdzieś w jakieś publikacji przeczytałem o idei "Share the Trail - dzielmy szlak" i to jest kwintesencja tego tekstu. Jakże lepiej, bezpieczniej i przyjemniej przemierzałoby się miasto, gdybyśmy mogli dostrzegać się na trasach i wzajemnie sobie pomagać - ustępując pierwszeństwa, robiąc więcej miejsca, dbając o wzajemne bezpieczeństwo. Wtedy byśmy poczuli, że komfort i bezpieczeństwo podróży to nie tylko super drogi - to nasza mentalność.
Wiem, że tekst nie jest niczym odkrywczym, ale dojrzewał we mnie od jakiegoś czasu, podlewany codziennym, coraz większym problem ze swobodnym przejechaniem drogą rowerową z punktu A do punktu B. Dzisiaj, po tym jak wjechała we mnie pewna dziewczyna na rowerze miejskim (pozdrawiam :)), która postanowiła nagle skręcić w lewo akurat na mnie, zdecydowałem się w końcu usiąść i napisać słów kilka.
Rower, deszcz i banan na gębie
Postanowiłem w końcu wybrać się na dłuższą wycieczkę. Od razu uprzedzam, że dłuższa wycieczka to nie jest aktualnie 100+ kilometrów bo leszczyk się ze mnie zrobił ale powoli nadrabiam i mam nadzieję, że w tym sezonie jeszcze pochwalę się dłuższymi dystansami. Ale do rzeczy bo odbiegam jak zawsze od tematu. Wyruszyłem po 10 z zamiarem dojechania do Choszczówki i z nadzieją, że również wrócę stamtąd o własnych siłach.
Postanowiłem w końcu wybrać się na dłuższą wycieczkę. Od razu uprzedzam, że dłuższa wycieczka to nie jest aktualnie 100+ kilometrów bo leszczyk się ze mnie zrobił ale powoli nadrabiam i mam nadzieję, że w tym sezonie jeszcze pochwalę się dłuższymi dystansami. Ale do rzeczy bo odbiegam jak zawsze od tematu. Wyruszyłem po 10 z zamiarem dojechania do Choszczówki i z nadzieją, że również wrócę stamtąd o własnych siłach. Ten plan zrealizowałem. Jechało się w sumie całkiem znośnie w obie strony chociaż ostatnie kilometry przed domem zaczęły męczyć. Samej wycieczki nie ma za bardzo co opisywać bo nie ma nic ciekawego w opisie ulicy Jagiellońskiej czy też temu podobnych widoków ale... po drodze złapał mnie deszcz. Ci co mnie znają wiedzą już pewnie o co chodzi a tym co nie mieli okazji mnie poznać śpieszę z wyjaśnieniem, że kombinacja deszczu i roweru działa na mnie euforycznie. Deszcz był zacny. Co prawda długo nie padał ale robił to intensywnie a kałuże jakie pozostawił przypominały o nim jeszcze przez jakiś czas. Smuci mnie tylko to, że nie mogłem się nim nacieszyć w lesie jakimś. Cóż... wszystko przede mną. Ach... dobrze, że na klawiaturze pisze się rękoma bo inaczej chyba bym tego wpisu nie popełnił ;-)