Człowiek nie pies i czytać musi
W ramach festiwalu Big Book Festival w samo południe, w samym centrum Warszawy, już po raz trzeci została zorganizowana próba bicia rekordu w czytaniu na świeżym powietrzu. W czytaniu razem z psami (swoimi), zgodnie z tytułowym hasłem festiwalu, czyli "Człowiek nie pies i czytać musi". Było słonecznie i ciepło, było czytane (tradycyjnie i na e-papierze), było psowato. Było sielsko jednym słowem.
Jeśli dobrze usłyszałem to rekordu w tym roku pobić się nie udało, a czytało ok. 250 ludzi i ok. 30 psów. Ale chyba nie o rekord głównie tu chodziło. Kilkanaście (olaboga!) zdjęć do obejrzenia poniżej. Zapraszam.
W ramach festiwalu Big Book Festival w samo południe, w samym centrum Warszawy, już po raz trzeci została zorganizowana próba bicia rekordu w czytaniu na świeżym powietrzu. W czytaniu razem z psami (swoimi), zgodnie z tytułowym hasłem festiwalu, czyli "Człowiek nie pies i czytać musi". Było słonecznie i ciepło, było czytane (tradycyjnie i na e-papierze), było psowato. Było sielsko jednym słowem.
Jeśli dobrze usłyszałem to rekordu w tym roku pobić się nie udało, a czytało ok. 250 ludzi i ok. 30 psów. Ale chyba nie o rekord głównie tu chodziło. Kilkanaście (olaboga!) zdjęć do obejrzenia poniżej. Zapraszam.
Metro 2013
Miałem wczoraj, to jest 17 października, "przyjemność" jechać nowym składem warszawskiego metra. Nie pierwszy raz zresztą. W zasadzie to nawet lubię te nowe składy Inspiro (mimo, że na razie chyba tylko dwa kursują). Są jasne, przestronne i takie miłe gdy mówią na którą stronę wysiadać. Wczorajsza podróż jednak do najprzyjemniejszych nie należała, bo w sumie co jest przyjemnego przebywać w wagonie metra stojącym gdzieś w tunelu, wdychając opary palącej się instalacji elektrycznej, obserwując iskry i płomienie bijące spod wagonu w otoczeniu przez innych mniej lub bardziej spanikowanych ludzi skłębionych wokół...
Miałem wczoraj, to jest 17 października, "przyjemność" jechać nowym składem warszawskiego metra. Nie pierwszy raz zresztą. W zasadzie to nawet lubię te nowe składy Inspiro (mimo, że na razie chyba tylko dwa kursują). Są jasne, przestronne i takie miłe gdy mówią na którą stronę wysiadać. Wczorajsza podróż jednak do najprzyjemniejszych nie należała, bo w sumie co jest przyjemnego przebywać w wagonie metra stojącym gdzieś w tunelu, wdychając opary palącej się instalacji elektrycznej, obserwując iskry i płomienie bijące spod wagonu w otoczeniu przez innych mniej lub bardziej spanikowanych ludzi skłębionych wokół?
Ale ja nie o tym miałem. Stojąc tak zacząłem się zastanawiać, a myśli przebiega sporo wtedy w głowie. Od całkowicie banalnych typu "jestem za młody" albo "już się nie zobaczę ze swoją ukochaną" po bardziej praktyczne. Te praktyczne to kombinowanie co można w tej chwili zrobić aby nie zobaczyć światełka w tunelu (gra słów zamierzona) i tutaj dostałem olśnienia, niestety negatywnego. Patrzę w lewo, patrzę w prawo i coś mi nie gra ze ścianami tunelu. Są zbyt blisko, o wiele za blisko moim zdaniem. Specem nie jestem, ale na wielu filmach akcji gdy są jakieś pogonie w tunelach podziemnej kolejki to widać pewną swobodę pozwalającą w miarę swobodnie przemieszczać się pomiędzy ścianą a wagonikiem metra. W metrze warszawskim mam wrażenie, że tej przestrzeni brakuje i to brakuje o dobre pół metra przynajmniej. Dodatkowo ze ścian wystają jakieś pręty tudzież inne instalacje co pozwala mi przypuszczać, że w chwili wzmożonej paniki podczas ewakuacji z wagonów pierwsze osoby zostałyby po prostu nabite na "pale" wystające ze ścian, bo wygodnie zeskoczyć nie ma szans.
Dzisiaj jadąc metrem do pracy sprawdziłem jeszcze raz odległość. Może wczoraj w przypływie emocji ściany się skurczyły, ale nie one są cholernie blisko składu. Nie wiem kto to projektował, nie wiem jak by wyglądała sytuacja podczas faktycznej ewakuacji w gorszej sytuacji niż wczorajsza i w zasadzie chciałbym się nigdy nie dowiedzieć, ale wygląda mi to na niezły bubel. Kto i dlaczego to zatwierdził?
Z zupełnie innej beczki, to takie sytuacje pozwalają nabrać perspektywy do życia. Nie wiem czy na długo, ale to interesujące doświadczenie.
Mistrzostwa Polski Aeropress 2013
1 marca w Ministerstwie Kawy odbyły się Mistrzostwa Polski Aeropress. Jeśli nie wiecie co to ten cały aeropress zajrzyjcie tutaj. Były dobre kafki, była rodzinna atmosfera i były emocje (w końcu to mistrzostwa ;)). Nie zamierzam się rozpisywać mając nadzieję, że zdjęcia oddadzą trochę tego co działo się w Ministerstwie napiszę natomiast (za Ministerstwem Kawy) kto wygrał:
- Julka Ślązak (Relaks, Warszawa)
- Marcin Wójciak (Java, Kraków)
- Wojtek Rzytki (Kawki na Stawki, Warszawa)
Gratulacje dla zwycięzców, podziękowania dla reszty zawodników i do zobaczenia za rok :)














Spacerro Sierpniowe - z deszczu do kawiarni
Kolejne Spacerro wypadło z miesięcznym opóźnieniem. Czas wakacyjny nie służy planowaniu, więc spacer lipcowy odbył się w sierpniu, a we wrześniu odbędzie się… wrześniowy. Oczywiście mógłbym napisać, że lipcowe smakowanie espresso nie doszło do skutku, ale byłoby to zbyt proste, prawda?"Jak by jednak nie było, uraczeni przez pogodę przyjemnym chłodkiem, przeplatanym drobnym opadem atmosferycznym, zwiedziliśmy cztery kawiarnie i - co wymaga szczególnego podkreślenia - zrobiliśmy to całkiem pokaźną grupą. Jeśli pamięć i umiejętność liczenia na poziomie podstawówki mnie nie zawodzą, to nasze "stadko" liczyło 11 osób. Taka grupa to już prawie potęga...
Kolejne Spacerro wypadło z miesięcznym opóźnieniem. Czas wakacyjny nie służy planowaniu, więc spacer lipcowy odbył się w sierpniu, a we wrześniu odbędzie się… wrześniowy. Oczywiście mógłbym napisać, że lipcowe smakowanie espresso nie doszło do skutku, ale byłoby to zbyt proste, prawda?"Jak by jednak nie było, uraczeni przez pogodę przyjemnym chłodkiem, przeplatanym drobnym opadem atmosferycznym, zwiedziliśmy cztery kawiarnie i - co wymaga szczególnego podkreślenia - zrobiliśmy to całkiem pokaźną grupą. Jeśli pamięć i umiejętność liczenia na poziomie podstawówki mnie nie zawodzą, to nasze "stadko" liczyło 11 osób. Taka grupa to już prawie potęga. ;) Gdzie zatem potęgowaliśmy? Zaczęliśmy od:
Po prostu Cafe (Chłodna 48). Wolska kawiarnia w młynku miała ziarna z Kofi Brand'u. Espresso przyrządzone poprawnie - jasno orzechowa crema i przyjemny lekki zapach robiły dobre wrażenie. W smaku wyczuwalny delikatny orzech, jednak dominuje kwaskowatość czerwonego grejpfruta. Body lekko wodniste. Ogólnie dobrze i smacznie.
Drugą odwiedzoną przez nas kawiarnią był Swiss Cafe & Chocolate by Lindt (Złota 59, Złote Tarasy). Pierwsze wrażenie to ogromna masa słodkich łakoci. Ale nie przyszliśmy przecież dla czekolady (chyba że wyczuwalnej w kawie). Swiss Cafe też ma ziarna z Kofi Brand, więc zapowiadało się ciekawie. Niestety, podane espresso - poprzez praktycznie brak cremy w filiżance - już na pierwszy rzut oka wskazywało, że nie będzie tak słodko (mimo ogromnego czekoladowego cukieraska, dodawanego do kawy). Pierwszy łyk już tylko mnie w tych obawach utwierdził. Espresso w Swiss'ie można określić jednym zdaniem: Absolutny brak smaku. Moim zdaniem, zbytnio rozkręcony młynek sprawił, że kawa po prostu przeleciała przez sitko, formując się w filiżance w wyrób kawopodobny. Szkoda.
Niezrażeni tym jednak (w końcu testy to testy) wyruszyliśmy na poszukiwania Ukrytego Miasta (Noakowskiego 16). Miejsce jest cudne, już od samego wejścia na podwórze kamienicy, w której się znajduje. W środku jest jeszcze lepiej, więc co do espresso miałem spore nadzieje, żeby nie rzec - wymagania. I, co najlepsze, udało się je spełnić. Mocne espresso o smaku gorzkiej czekolady, bez grama kwaskowatości, ale za to z drapiącą gardło goryczką, smakowało dobrze. W sam raz dla kogoś, kto zapomni się z książką na kolanach - a zapomnieć się tam jest bardzo łatwo. Nam jednak nie dane było tego zrobić, ponieważ czekała na nas ostatnia kawiarnia.
Kawka Bar Kawowy (Koszykowa 30) niedawno obchodziła dziesięciolecie istnienia. To dużo. Wystrój jest bardzo fajny, ale mimo wszystko przeraziliśmy się, gdy zobaczyliśmy za barem… ekspres automatyczny. Słowo się jednak espresso stało i trzeba było zmierzyć się z tym, co "wylało" się z kawowego robota. I w sumie nie było tragedii. Kawa co prawda nieco wodnista, ale lekki smak migdałów sprawiał miłą niespodziankę, jeśli wziąć pod uwagę sposób zaparzenia.
Jak zawsze pod koniec muszę dokonać tego średnio przyjemnego podsumowania, ale tym razem powinno pójść łatwo:
- Ukryte Miasto - za to, że nie mieli owocowej kawy, a goryczka była cudna i świetnie komponowała się z miejscem.
- Po prostu Cafe - bo kawa smaczna i rześka, jednak ta owocowość powoli zaczyna mi się nudzić.
- Kawka Bar Kawowy - ponieważ dobre espresso z automatu jest taką samą rzadkością jak uczciwy polityk.
- Swiss Cafe & Chocolate - za ten cukierek podawany do kawy (gdybym wiedział wcześniej, to bym wziął samego cukierka).
Moja "fotografi" i "łotermarki"
Photography. Magiczne słowo, które najwyraźniej zmienia zdjęcie w profesjonalną fotografię, a amatora - w profesjonalistę. Przynajmniej w Polsce. Rozumiem użycie tego wyrazu w krajach anglojęzycznych, ale dlaczego u nas? Przecież Polacy nie gęsi i swój język mają. Czy fotografia brzmi gorzej od “fotografi”? Czy chodzi o szacun na dzielni i +3 do charyzmy? Co ciekawsze, im gorsze zdjęcia, tym większa szansa, że zrobione przez “photographera”, który nie da o sobie zapomnieć, umieszczając na zdjęciu swój podpis. Im większy i bardziej fikuśny, tym lepiej. Po co jednak psuć odbiór oglądającemu, umieszczając znak wodny na fotografii? Przecież nawet niewielki działa rozpraszająco. To dla mnie dwie fotograficzne zagadki (zresztą jedne z wielu): “photography” i “brandowanie” własnych zdjęć...
Photography. Magiczne słowo, które najwyraźniej zmienia zdjęcie w profesjonalną fotografię, a amatora - w profesjonalistę. Przynajmniej w Polsce. Rozumiem użycie tego wyrazu w krajach anglojęzycznych, ale dlaczego u nas? Przecież Polacy nie gęsi i swój język mają. Czy fotografia brzmi gorzej od “fotografi”? Czy chodzi o szacun na dzielni i +3 do charyzmy? Co ciekawsze, im gorsze zdjęcia, tym większa szansa, że zrobione przez “photographera”, który nie da o sobie zapomnieć, umieszczając na zdjęciu swój podpis. Im większy i bardziej fikuśny, tym lepiej. Po co jednak psuć odbiór oglądającemu, umieszczając znak wodny na fotografii? Przecież nawet niewielki działa rozpraszająco. To dla mnie dwie fotograficzne zagadki (zresztą jedne z wielu): “photography” i “brandowanie” własnych zdjęć. Co to daje? Czemu służy? Na pewno zdjęcia od tego lepsze się nie staną. Widziałem, próbowałem, nie działa. Ewentualnej kradzieży i tak nie powstrzymają. Może gdyby podpis umieścić na całym zdjęciu, ale to chyba nie o to chodzi? Skoro oglądający jest na Twojej stronie, to raczej ma świadomość tego, czyje zdjęcia ogląda, po co więc mu nachalnie o tym przypominać? Uzasadnienie, że to obrona przez złodziejami, do mnie nie trafia. Czy warto martwić się na zapas? Zresztą, podobno kradzież zdjęcia to najlepszy zarobek dla fotografa. Prawdziwa kasa, a nie tam jakieś grosze ze "stocków". Jeśli faktycznie już bardzo chcecie podpisać swoje zdjęcia, zostawcie np. pasek pod zdjęciem i na nim umieśćcie podpis. Możecie wykorzystać do tego słowo “fotografia”. Nie zbiedniejecie, liczba odbiorców nie zmaleje, a może nawet przeciwnie - powodowani patriotyzmem przybędą oni, ci odbiorcy, w większej liczbie.
Warszawski Spacerniak Kawowy
Idea spaceru po kawiarniach przyszła mi do głowy jakiś czas temu. Idea bardzo prosta - wybieramy kilka kawiarni do "przetestowania", ustalamy marszrutę i... ruszamy. W każdej kawiarni zamawiamy espresso i po wypiciu dzielimy się opiniami o wypitym naparze. Na koniec wybieramy zwycięską kawiarnię. Korzyść? Faktyczne obcowanie z kawą i podniebieniem a nie wyczytywanie/rozpisywanie się na forach co, gdzie i jak.
Mimo, że brzmi to prosto to od pomysłu do realizacji minęło kilkanaście miesięcy. Powód? Kilka powodów tak naprawdę: brak czasu, brak chęci... albo krótko - lenistwo. Nie mniej jednak w końcu, na kawowym forum Golden Line, udało się ustalić datę, plan spaceru, zebrać ludzi i pierwszy (mam nadzieję, że nie ostatni) Warszawski Spacerniak Kawowy odbył się 3 kwietnia . Spacer przebiegał następująco:
- Kawiarnia Kafka (Oboźna 3) była naszą pierwszą kawiarnią i jednocześnie punktem spotkania. Kawa w Kafce niestety poniżej oczekiwań. Bez wyrazistości, bez body, z marną cremą i zbyt mocno wpadającą w kwasowatość. Na mój gust zbyt szybka ekstrakcja pozbawiła espresso charakteru, które można było wyciągnąć z tamtejszej mieszanki.
- Starbucks (Nowy Świat 62) był raczej wycieczką z ciekawości (i był po drodze ;)). Opinie o tamtejszej kawie są powszechnie znane ale jak to mawiają: zobaczyć to uwierzyć. Zobaczyliśmy zatem i posmakowaliśmy. Przepalona kawa atakująca wręcz goryczą nie próbująca nawet uwolnić innych nutek smakowych. W dodatku tak jak w przypadku Kafki ekstrakcja była zbyt szybka przez co kawę cechował absolutna wodnistość oraz crema, która wytrzymała jakieś 30 sekund. Nie ma się co dziwić, że Starbucks tak dużo sprzedaje kaw mlecznych. "Małej czarnej" w zasadzie nie sposób wypić.
- The Barista (Złote Tarasy) zaskoczyło nas miło - brakiem tłumów ;) Kawa całkiem smaczna. Jak na mój gust również zaparzona nieco zbyt szybko ale body było już wyczuwalne, lekko acz przyjemnie oleiste. Crema całkiem gruba, z tygryskiem. W smaku miło zbalansowana między lekką kwaskowatością i goryczką piła się miło i smacznie.
- Cafe Pańska (Pańska 99) nie była w planach ale stwierdziliśmy, że zajrzymy. Znów miła niespodzianka bo nie dość, że kawiarnia była otwarta to była pełna ludzi. Espresso bardzo smaczne. Jedyne do czego mógłbym się przyczepić to nieco zbyt gorące przez co zbyt mocno na pierwszy plan wyszła kwaskowość (niektórym może to przeszkadzać) ale do kwasowatości daleko. Lekkie body i kwaskowatość kawy z Pańskiej przyjemnie komponowałą się z ciepłym, kwietniowym dniem orzeźwiając i smakując.
- Filtry Cafe (Niemcewicza 3) zostawiliśmy sobie na koniec jako wisienkę na torcie, gwóźdź programy, najlepsze na koniec - jak zwał tak zwał. Reputacja "filtrów" jest dobrze znana kawoszom więc nie pojawić się tam przy okazji spacerniaka było by grzechem. Filtry nie zawiodły serwujęc wyśmienite espresso. Mocno zaakcentowane cytrusową nutą ale nie tak dominującą w smaku jak na Pańskiej dzięki czemu kwaskowatość nie dominowała ale nie była też spychana na drugi plan. Świetne zwieńczenie spaceru.
Prywatny ranking (całkowicie subiektywny i amatorski) naszego spacerniaka wygląda zatem następująco:
- Miejsce piąte: Starbucks
- Miejscze czwarte: Kafka
- Miejsce trzecie: The Barista
- Miejsce drugie: Cafe Pańska
- Miejsce pierwsze: Filtry Cafe
Następny spacerniak planowany jest na koniec maja. Zobaczymy, gdzie trafimy wtedy ;)
Kawowe opowieści
Długo oczekiwany moment w końcu nadszedł. Na kuchennym blacie miejsce zajmowane przez 2 lata przez La Pavoni Cellini zajął (i to rozpychając się) Domobar Junior w wersji dwuboilerowej. Nie będę nawet pisał jaka radość mnie ogarnęła bo zakochałem się w tym modelu ponad rok temu i w końcu miłość owa z platonicznej stała się taką namacalną :) Trochę dzięki firmie Vibiemme, która postanowiła wydać bardziej cywilną wersję Domobarów a (i to w dużym stopniu) dzięki dwóm życzliwym Panom, których serdecznie pozdrawiam jeśli kiedyś tu trafią. Pierwsze strzały z nowego ekspresu były katastrofą...
Długo oczekiwany moment w końcu nadszedł. Na kuchennym blacie miejsce zajmowane przez 2 lata przez La Pavoni Cellini zajął (i to rozpychając się) Domobar Junior w wersji dwuboilerowej. Nie będę nawet pisał jaka radość mnie ogarnęła bo zakochałem się w tym modelu ponad rok temu i w końcu miłość owa z platonicznej stała się taką namacalną :) Trochę dzięki firmie Vibiemme, która postanowiła wydać bardziej cywilną wersję Domobarów a (i to w dużym stopniu) dzięki dwóm życzliwym Panom, których serdecznie pozdrawiam jeśli kiedyś tu trafią. Pierwsze strzały z nowego ekspresu były katastrofą. Mimo usilnych starań, skręcania młynka, wieszania się na tamperze moja ulubiona filiżanka do doppio napełniała się w jakieś 15 sekund do pełna. Wiedziałem co prawda, że obecny młynek nie jest szczytem technologii ale nie spodziewałem się aż takiej porażki. Po mniej więcej 10 ekstrakcjach wylanych do zlewu dałem sobie spokój. Do prób wróciłem następnego dnia i tu niespodzianka. Zmiana mieszanki zaowocowała dużo lepszą kawą. Okazało się, że psikusa sprawiła mi kawa Cellini. Bardzo lubię Gran Cremę tej firmy ale najwyraźniej podczas leżakowania w lodówce złapała wilgoć (albo inną chorobę) i stąd tak mizerne rezultaty w filiżance.
Caffe Royal natomiast po dostrojeniu młynka dała... no cóż, dała "rosół". To co leniwie wyłaniało się z wylewek wyglądało jak by było z dodatkiem oleju. Tłusta, ciemno-orzechowa masa napełniała filiżankę a mi pewnie wyrastał coraz większy banan na twarzy. Sama kawa też w ustach smakowała "grubo" i kakaowo pod koniec łyku wpadając w delikatną kwaskowatość. W porównaniu do kawy ze starego ekspresu to smakowa przepaść a to dopiero początek gdyż liczę, że po zmianie młynka będzie jeszcze lepiej.
Poniżej, kiepskiej jakości (jak i zdjęcie w tym wpisie) nagranie jednego z pierwszych strzałów podwójnego espresso.
Projekt Kasandra
“Projekt Kasandra zrodził się z przypadku. Miał być zastosowany do całkiem innych celów, jednak po pierwszym dniu badania, przerodził się w coś gorszego. [...] Zaciekawiony faktem niewyobrażalnie “sytych” w znajomości profili typu “Sexi laski”, “Ekstra ludzie”, “Najpiekniejsi”itd., postanowiłem spróbować czegoś podobnego.”
Warto przeczytać całość. Smutna prawda o Naszej-Klasie? O społeczeństwie? ... Tak wiem, że to stare ale ja jak zwykle dowiaduję się ostatni ;)
Czysto informacyjnie
Nieco też w ramach chwalenia się. Kilka moich zdjęć można obejrzeć wiszących w Kafce przy ulicy Oboźnej 3. To co prawda starsze produkcje, jeszcze z czasów "analogowych" ale lubię je i mam nadzieję, że ludzie je oglądający też je polubią :)