Fotografia, Myśli Bartek Fotografia, Myśli Bartek

Wyluzuj i rób zdjęcia

Pamiętam tę chwilę, gdy zastąpiłem zwykłą „cyfrówkę“ lustrzanką na kliszę. Dawne czasy. „To se ne vrati“, mawiają, jednak wspomnienie owo jest ciągle żywe w mojej pamięci. To był moment, w którym Canon wypuścił model EOS 300D, a cyfrowe lustrzanki zaczęły być dostępne dla przeciętnego Kowalskiego. A ja, jakby na przekór trendom, stałem się posiadaczem koszmarnie drogiego Pentaxa MZ-S i stałoogniskowej „pięćdziesiątki“. Pamiętam, jak szybko uświadomiłem sobie, ile czasu poświęcam na przemyślenie kadru, by nie tracić cennych klatek; jak długo przymierzam się do zrobienia zdjęcia, często robiąc po pół kroku w każdą stronę, by wybrać to najlepsze ujęcie...

​Keep Calm and Take Photos

Pamiętam tę chwilę, gdy zastąpiłem zwykłą „cyfrówkę“ lustrzanką na kliszę. Dawne czasy. „To se ne vrati“, mawiają, jednak wspomnienie owo jest ciągle żywe w mojej pamięci. To był moment, w którym Canon wypuścił model EOS 300D, a cyfrowe lustrzanki zaczęły być dostępne dla przeciętnego Kowalskiego. A ja, jakby na przekór trendom, stałem się posiadaczem koszmarnie drogiego Pentaxa MZ-S i stałoogniskowej „pięćdziesiątki“. Pamiętam, jak szybko uświadomiłem sobie, ile czasu poświęcam na przemyślenie kadru, by nie tracić cennych klatek; jak długo przymierzam się do zrobienia zdjęcia, często robiąc po pół kroku w każdą stronę, by wybrać to najlepsze ujęcie. Pamiętam radość, gdy odbierałem pierwsze wywołane klisze i nie musiałem już cropować w Photoshopie, a i samo zdjęcie było tym, co chciałem pokazać.

Nie chcę jednak tym wpisem udowadniać wyższości fotografii „analogowej“ nad „cyfrową“. Nie jest moim zamiarem pouczanie: jeśli chcesz nauczyć się fotografować, to wyrzuć te wszystkie zbiory krzemu i kup sobie Zenita. Nie, nie w tym rzecz. Pragnę jedynie podzielić się pewną myślą, która mnie od jakiegoś czasu dręczy. A mianowicie, że fotografowanie stało się swego rodzaju wyścigiem - pogonią za megapikselami, rozmiarami matryc, cenami korpusów, liczbą zdjęć w galeriach... A to, co istotne - czyli zdjęcie - zeszło na drugi plan. Historia i emocje, uchwycone w tym szczególnym momencie, gdy naciska się spust migawki, zostały zepchnięte na margines przez dyskusje o ostrości, szumach. Gdzie podziały się czasy, gdy najpierw czekało się, aż wszystkie klatki na kliszy zostaną naświetlone, następnie na wywołanie i odbitki, by na końcu spotkać się ze znajomymi i przy piwie pochylić się nad, nierzadko, paroma miesiącami fotografowania? Czy oczekiwanie na ten jeden moment, który sprawi, że zdjęcie będzie wszystkim albo niczym, zostało zastąpione przez bezmyślne naciśnięcie migawki, z przeświadczeniem, iż 11 klatek na sekundę zrobi swoje? Czy faktycznie 150 zdjęć w galerii jest lepsze niż 5, dopieszczonych i składających się w całość? Poniższe trzy punkty stanowią katalizator tego, o czym myślę. Mam nadzieję, że zgodzicie się z nimi:

1. Nie daj się zwariować „onanizmowi“ sprzętowemu

Aparat, z którego korzystasz, to tylko narzędzie. Lepsze lub gorsze, ale tylko narzędzie. Nie słuchaj ludzi, którzy wmawiają Ci, że tym, co posiadasz, nie da się zrobić dobrej fotografii. Wyciskaj z aparatu, ile się da. Niech twoje zdjęcia będą wielkim środkowym palcem, skierowanym w stronę tych osób. Poznaj swój sprzęt, nie pozwól mu się zaskoczyć podczas fotografowania, a okaże się, że wcale nie potrzeba dołożyć kilku tysięcy złotych do nowego korpusu, którym „się da“.

Zmiennoogniskowe obiektywy nie sprawią, że będzie lepiej. Sprawią, że będzie łatwiej - a to nie to samo. Popaść w lenistwo - to najgorsza rzecz, jaką można zrobić w fotografii. Stałoogniskowy obiektyw kosztuje sporo taniej, a te kilka kroków w stronę obiektu potrafi zaowocować kilkoma nowymi kadrami, znacznie lepszymi.

Nie trać czasu na patrzenie w LCD z tyłu aparatu - wyszedłeś robić zdjęcia, a nie oglądać telewizję. Gdy zrobisz dobre zdjęcie, będziesz to czuł w sobie. Nie musisz dodatkowo zerkać na wyświetlacz. Te kilka sekund to często kilka szans na kolejne dobre zdjęcia.

2. Nie szalej z ilością zdjęć

Myślisz, że jeśli karta pamięci pozwala na zrobienie pierdyliarda zdjęć, to koniecznie trzeba ją zapełnić? Uważasz, że gdy wykorzystasz możliwości aparatu do zrobienia kilku(nastu) zdjęć na sekundę, to wyjdzie Ci to na zdrowie? W większości przypadków skończysz z kilkunastoma podobnymi zdjęciami. Jeśli Twoja fotograficzna kariera albo - jeszcze gorzej - wypłata nie jest zagrożona, przyjmij zasadę snajpera: one shot, one kill. Nie strasz ludzi seriami przypominającymi te z karabinu maszynowego.

Mniejsza ilość zdjęć to również mniej pracy przy ewentualnej obróbce i selekcji. Tak, selekcji. Wybieraj zdjęcia przed opublikowaniem ich w internetowej galerii. Wiem, że tam nie ma limitów, ale nikomu nie chce się przebijać przez setki podobnych do siebie foteczek. Serio. Jeśli mi nie wierzysz, spytaj znajomych, kiedy ostatni raz obejrzeli „od deski do deski“ te wszystkie 150 zdjęć, które wrzuciłeś na „Fejsbuczka“. Kilka czy kilkanaście zdjęć nie tylko lepiej zobrazuje wydarzenia, które fotografowałeś, ale sprawi również, iż znajomi pokochają cię za to, że szanujesz ich czas.

3. Fotografia rodzi się w głowie

Nie wierzysz? A ile razy oczami wyobraźni widziałeś dany kadr, lecz akurat nie miałeś ze sobą aparatu lub po prostu możliwości jego zrealizowania? Zbyt często zapewne. Gdy poczujesz to „coś“, to nie odpuszczaj. Zapisz ten pomysł, jeśli jego realizacja nie jest w danym momencie możliwa. Skoro jakieś miejsce wygląda świetnie, jednak wciąż brakuje mu czegoś, by stało się „kompletne“ - poczekaj. Może los ci będzie sprzyjał i wystarczy 20 minut, a może będziesz potrzebował kilku godzin, aby poczuć, że to zdjęcie było właśnie TYM zdjęciem. Nie ma pośpiechu. Przecież wyszedłeś fotografować, a nie pobić rekord w przemieszczeniu się z punktu A do punktu B.

Nie odchodź też z „miejsca zdarzenia“ natychmiast po zrobieniu zdjęcia, bo możesz przegapić ciekawą reakcję czy możliwość interakcji.

Czas poświęcony fotografii odwdzięczy się lepszymi i bardziej przemyślanymi zdjęciami. Wszak akcja równa się reakcji.

Powyższe punkty to tylko moje przemyślenia, zebrane przez te kilkanaście lat fotografowania. Nie są to prawdy uniwersalne, wierzę jednak, że przydadzą się w odnalezieniu własnego sposobu i rytmu fotografowania.

Read More
Fotografia Bartek Fotografia Bartek

Topienie Marzanny

Mieliśmy z Mariuszem farta, że trafiliśmy na topienie Marzanny w iście słowiańskim stylu. Akurat skończyliśmy nagrywać podcast i zastanawialiśmy się co dalej gdy naszą uwagę przykuł dźwięk bębna i jakieś sztandary. Myśleliśmy z początku, iż to kolejna pikieta, ale dostrzeżona przez nas broń biała noszona przez “manifestantów” jakoś nam nie pasowała. Gdy dostrzegliśmy Marzannę zatkniętą na kiju wiedzieliśmy co się święci. Doścignęliśmy grupę przy Centrum Nauki Kopernik, wyciągnęliśmy aparaty i efekt tego “pościgu” właśnie oglądacie.

Read More
Fotografia, Tech Bartek Fotografia, Tech Bartek

Wielki wódz Mały Niepokój - Fujifilm X-E1

Nie będę ukrywał, że lubię rzeczy ładne. Wolę jednak, gdy urok przedmiotu idzie w parze z jego użytkowością. Lubię też, gdy, z braku lepszego określenia, nawiązuję z daną rzeczą pewną więź. Tak, personifikuję nieco przedmioty, ale tylko trochę, serio. :) Chyba to właśnie sprawiło, że gdy po raz pierwszy zobaczyłem aparaty Fujifilm z serii X, zacząłem kombinować, jak tu takie cudo zdobyć. X100, X10, X-Pro1 były cudowne i takie są nadal. W sam raz dla kogoś, kto poszukuje małego, poręcznego aparatu ...

x-e1.jpg

Pierwotnie poniższy tekst ukazał się w Maculaturze. Polecam zajrzeć bo zapowiada się to na ciekawy projekt, w którym mam przyjemność uczestniczyć.

Nie będę ukrywał, że lubię rzeczy ładne. Wolę jednak, gdy urok przedmiotu idzie w parze z jego użytkowością. Lubię też, gdy, z braku lepszego określenia, nawiązuję z daną rzeczą pewną więź. Tak, personifikuję nieco przedmioty, ale tylko trochę, serio. :) Chyba to właśnie sprawiło, że gdy po raz pierwszy zobaczyłem aparaty Fujifilm z serii X, zacząłem kombinować, jak tu takie cudo zdobyć. X100, X10, X-Pro1 były cudowne i takie są nadal. W sam raz dla kogoś, kto poszukuje małego, poręcznego aparatu, aby dać odpocząć ramieniu, marudzącemu po całodziennym dźwiganiu D700 z odpowiednią lunetą. Idąc tym tropem i kombinując, jaki mały aparat z powyższej trójki wybrać, stałem się szczęśliwym posiadaczem… Ricoh’a GR Digital IV.

„Bredzi! Pomyliły mu się wpisy!“ zakrzykniecie. Ależ nie, ja po prostu klucząc zmierzam do celu. Ricoh długo walczył z X10 (stwierdziłem, że nie ma co nadwerężać budżetu) i wygrał tę walkę z racji mniejszych rozmiarów, lepszej optyki i porządnego wykonania. Byłem z niego naprawdę zadowolony. Brakowało mi jednak jakości obrazu, lepszych detali (lustrzanka z dobrym szkłem przyzwyczaja do jakości), a tego GRD IV zapewnić mi nie mógł. Wiedziałem zatem, że wrócić muszę do pierwotnego planu zakupu X-Pro1. W międzyczasie jednak Fujifilm, jakby z myślą o mnie, wypuścił na rynek trochę mniejszy i trochę tańszy model - X-E1. I to był dla mnie znak - teraz albo nigdy.

Najlepszy aparat to ten, który masz ze sobą

Niewątpliwie jest to prawdą, chociaż Zack Arias (a w zasadzie - menadżer jego studia) twierdzi, że najlepszy aparat to ten, który zostawiłeś w domu. X-E1 jest na tyle mały, że spokojnie można go brać ze sobą wszędzie, bez obaw, że będzie piątym kołem u wozu. Nie jest może tak mały, jak wspomniany GRD IV czy jego starszy brat X100, ale coś za coś - większy rozmiar matrycy i możliwość wymiany optyki musi powodować pewien kompromis. Oczywiście, małe rozmiary to mała waga. Nawet z solidnym szkłem, jakim jest 35/1.4, aparat nie męczy ręki czy ramienia, jeśli akurat spoczywa w torbie. Bardzo podoba mi się fakt, że z punktu widzenia laika X-E1 nie wyróżnia się niczym specjalnym, nie rzuca się w oczy. Jego styl retro w pewnym sensie działa na naszą korzyść, a niewielki rozmiar powoduje, że „znika“, gdy trzyma się go w dłoni (jakoś nie jestem zwolennikiem wieszania aparatu na szyi). Dodając do tego cichą migawkę możemy fotografować nie wychylając się zbytnio z tłumu, jak by to miało miejsce przy lustrzance (i popularnym reporterskim obiektywie, jakim jest 80-200/2.8. ;)) Mając rozwiązany problem „niewidzialności“ przyszedł czas, aby sprawdzić dzieło japońskich konstruktorów w praktyce.

Piękne zdjęcia robi, ale mówili mi, że on nie trafia

A jeśli już trafia, to niecelnie. Dyskusji na temat autofocusu w serii X była i jest masa. Szczerze mówiąc, sam byłem przerażony podczas ich czytania, ale postanowiłem oglądać zdjęcia, a nie czytać komentarze. Moje podejście było proste - jeśli widzę dobre, ostre zdjęcia, to znaczy, że problemu nie ma. A nawet jeśli jest, to można z nim żyć. Wyznaję bardzo prostą zasadę - poznaj swój sprzęt. Gdy to zrobisz, będziesz wiedział, czego się spodziewać. Uznałem więc, że jeśli poznam X-E1, a on mnie, to będzie nam ze sobą dobrze. Prawda jest taka, że firmware w wersji 2.0 i późniejsza aktualizacja sprawiły, iż nie można się zbytnio przyczepić do działania AF-u. Jasne, że ktoś przyzwyczajony do lustrzanek, zwłaszcza tych z wyższej półki, będzie nieco narzekał, ale hej, tak jak pisałem - poznaj możliwości aparatu, jego ograniczenia i naucz się z nimi żyć. Dla mnie problem z automatycznym nastawieniem ostrości zaczyna się, gdy brakuje światła i to brakuje go sporo. W innych przypadkach jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. Ewentualnie zawsze mogę wspomóc się ręcznym nastawieniem ostrości (nie jest takie tragiczne, mimo że nie mechaniczne, joł). Sam autofocus jest precyzyjny, i gdy już złapie ostrość, to w punkt - tam gdzie się chciało ją złapać. Obrazki, które X-E1 zapisuje na karcie, radośnie mrugając przy tym diodą, są naprawdę dobre. Fani jpeg’ów będą zachwyceni z dwóch powodów. Po pierwsze tryby kolorystyczne dostępne w aparacie, a emulujące różne filmy Fuji, dają świetne rezultaty wizualne. Po drugie na chwilę obecną nadal jpeg z aparatu daje lepszą jakość niż RAW wołany na komputerze (chociaż producenci oprogramowania radzą sobie coraz lepiej z algorytmem wywoływania pliku z sensora Trans-X). Moim zdaniem spokojnie zdjęcia z X-E1 można pokazywać obok zdjęć z „pełnoklatkowej“ lustrzanki i nikt nie zobaczy różnicy - czy to w detalach, dynamice czy plastyce obrazu. Niewątpliwie dużą rolę odgrywa tu też Fujinon 35/1.4, który jest szkłem wręcz cudownym.


Nie jestem szumofobem, wręcz przeciwnie, często zostawiam szum lub dodaję ziarno do zdjęć. Dlatego poszedłem na łatwiznę i w menu X-E1 opcję AutoISO mam ustawioną na 6400. Jeden problem z głowy. Oczywiście, nie dostaję takiej jakości przy wyższych czułościach, jak z D700, ale dla mnie wartości ISO 1600 i powyżej są jak najbardziej akceptowalne. I to nie na zasadzie „Eh, no trudno, przynajmniej mam zdjęcie“. Nie, fotografie mają naprawdę dobrą jakość. Warto też, abym wspomniał o obiektywie. Fujinon XF 35mm f1.4 to naprawdę kawał solidnego szkła. Optyka Fujifilm od lat kilkudziesięciu cieszą się dobrą opinią, posiadacze Hasselblad’ów pewnie mogą coś na ten temat powiedzieć. Stałoogniskowy obiektyw, który nabyłem wraz z X-E1 nie dość, że jasny, to dodatkowo jest ostry nawet przy pełnym otwarciu przysłony. Przy okazji ma świetną plastykę i kontrast. Jest przy tym niewielkich rozmiarów, nawet z założoną osłoną przeciwsłoneczną, którą producent dokłada w standardzie. Jeśli nie przeszkadza Wam pole widzenia obiektywu 50mm (35mm, mnożnik 1,5x przy matrycy APS-C), to nie będziecie zawiedzeni. Powiem to, będąc zdrowym na ciele i umyśle - moja lustrzanka leży i się kurzy. Na pewno będę ją zabierał na poważniejsze sesje, ale obecnie, ze względu na dużo większą swobodę i porównywalną jakość obrazu (a po rozbudowaniu szklarni również uniwersalność), to aparat Fujifilm jest moim głównym korpusem. I nie chodzi mi tylko o „znaczki pocztowe“, oglądane na ekranie komputera, ale również o wydruki na papierze, i to w większym formacie niż 10x15cm.

Aparat idealny zatem?

Na pewno nie. Idealnych rzeczy przecież nie ma. Zima pokazała mi, że jeśli chciałbym spędzić dłuższy czas z X-E1 na dworze przy minusowych temperaturach, to lepiej zaopatrzyć się w dodatkową baterię albo zabierać do torby ładowarkę i doładowywać gdzie popadnie. Żywotność baterii na mrozie (-10 stopni) to, o ile mnie pamięć nie zawodzi, 2-3 godziny (z aparatem w dłoni i wyłączonym zewnętrznym LCD). Mam też obawy co do odporności korpusu na wodę. Nie miałem okazji fotografować w deszczu czy śniegu, ale wolałbym nie ryzykować, uszczelnień brak. Wizjer EVF, mimo dobrej jakości, nie zastąpi wizjera optycznego, zwłaszcza w gorszych warunkach oświetleniowych. Ale nie ma tragicznie dużych opóźnień w odświeżaniu obrazu (im mniej światła - tym gorzej). Nie pogniewałbym się też na mechaniczne ostrzenie pierścieniem ostrości na obiektywie. Do systemu focus by wire można się przyzwyczaić i osiągać dobre efekty, ale to trochę tak jak całować się z dziewczyną, która nie otwiera ust. Niby przyjemnie, ale czegoś brakuje.

To jak to w końcu jest z tym X-E1?

Dobrze. Dobrze z nim jest. Jednak nie jest to aparat dla każdego. Mimo swojej uniwersalności, nie sprawdzi się idealnie wszędzie, więc warto sobie zadać pytanie: „Do czego będę go potrzebował?“. Drugim pytaniem powinno być, czy będziecie chcieli nauczyć się kaprysów X-E1 i spróbować z nimi żyć i pokonywać je w inny sposób. Jeśli tak, to nie powinniście być zawiedzeni. Aparat odwdzięczy się Wam świetną jakością zdjęć i niesamowitą frajdą z jego użytkowania. Poznacie albo przypomnicie sobie tę radość ze zmiany przysłony pierścieniem na obiektywie czy czasu migawki pokrętłem na korpusie. Uświadomicie sobie też, jakie te lustrzanki są nieporęczne w codziennym użytkowaniu. Będziecie cieszyć się fotografując, a to jest i być powinno najważniejsze (chociaż przyjemność z robienia zdjęć powinno osiągać się bez pomocy sprzętu).

Tak jeszcze na koniec. Zdaję sobie sprawę, że nie napisałem nic o dodatkowych funkcjach aparatu. Prawda jest taka, że z nich nie korzystałem. Raz jeden - z ciekawości - sprawdziłem, jak działa tryb panoramy i tyle (działa nawet nieźle). Używam X-E1 w najprostszy możliwy sposób - do robienia zdjęć w trybie priorytetu przysłony. Czasami skorzystam z przełącznika trybu pracy ostrości, aby zmienić na tryb manualny. To wszystko. Ale chyba po to są aparaty fotograficzne - do uwieczniania tego co dostrzeżemy. Te wszystkie tryby, możliwości, dodatki tylko odwracają naszą uwagę od tego, co za chwilę może pojawić się w kadrze. Dla mnie mogłoby ich, tych dodatków, nie być.

Read More
Fotografia, Tech Bartek Fotografia, Tech Bartek

W pogoni za kliszą - DxO FilmPack vs VSCO Film

Jak zapewne kojarzycie z poprzednich wpisów od lat jestem użytkownikiem oprogramowania DxO. Jakiś czas temu co prawda porzuciłem Optics Pro na rzecz Lightroom'a ale nadal nałogowo korzystam z FilmPack jako "emulatora" błon fotograficznych. Można się oczywiście spierać, że niemożliwością jest odtworzyć emulsję kliszy w cyfrowym świecie co w zasadzie jest prawdą ale możemy pokusić się chociaż o namiastkę tamtego świata (bez ciemni, chemii i tym podobnych zabaw intymnych). Od pewnego czasu coraz częściej słyszałem o wykorzystaniu do powyższych celów pluginów od Visual Supply Co. W zasadzie to nawet nie pluginy tylko zestaw presetów...

filmpack_vs_vsco.jpg

Jak zapewne kojarzycie z poprzednich wpisów od lat jestem użytkownikiem oprogramowania DxO. Jakiś czas temu co prawda porzuciłem Optics Pro na rzecz Lightroom'a ale nadal nałogowo korzystam z FilmPack jako "emulatora" błon fotograficznych. Można się oczywiście spierać, że niemożliwością jest odtworzyć emulsję kliszy w cyfrowym świecie co w zasadzie jest prawdą ale możemy pokusić się chociaż o namiastkę tamtego świata (bez ciemni, chemii i tym podobnych zabaw intymnych). Od pewnego czasu coraz częściej słyszałem o wykorzystaniu do powyższych celów pluginów od Visual Supply Co. W zasadzie to nawet nie pluginy tylko zestaw presetów, które mają zapewnić analogowy wygląd naszych zdjęć. Problem z presetami jest jednak taki, że kosztują one sporo a nie ma wersji demo aby je przetestować. Recenzje w sieci są mocno entuzjastyczne. Fakt faktem, że pokazywane zdjęcia wyglądają dobrze. Postanowiłem zatem przekonać się na własnej skórze jakie będą efekty i kupiłem VSCO Film Pack 01 (akurat tą wersję ponieważ miał najwięcej wspólnych klisz z FilmPack'iem).

Podobno jeden obraz jest wart więcej niż 1000 słów kończę ten przydługi wstęp i niech zdjęcia pokażą różnicę:

1. Kodak Portra 160:

2. Ilford HP5 400:

3. Kodak Tri-X 400

4. Kodak T-Max 3200

Wnioski pozostawiam Wam, podzielcie się nimi w komentarzach. Ja osobiście nadal wolę FilmPack chociaż w pewnych przypadkach presety VSCO też wyglądają dobrze. Produkt Visual Supply Co. ma jednak ogromną zaletę - działa na pliku RAW więc nie dublujemy zdjęć w bibliotece a ustawienia są zapisane w pliku więc ich nie zgubimy (przynajmniej nie powinniśmy).

Read More
Cytat, Fotografia Bartek Cytat, Fotografia Bartek

Freelancer'em być

Maybe someday I’ll give up this nutty freelance thing, but I kinda doubt it. Being comfortable with not knowing what you’re doing next week or next month for the last 35 years makes one unprepared for the trappings of certainty and routine of schedule.
— Joe McNally

To chyba będzie mój motywator na 2013.

Read More
Fotografia, Tech Bartek Fotografia, Tech Bartek

Fotograficzny workflow i rozterki z tym związane

Na początek trochę historii. Dawno temu, do wywoływania plików RAW, zacząłem korzystać z oprogramowania firmy DxO - Optics Pro (DOP). Przygodę rozpocząłem od wersji 3.5 i skończyłem na wersji 7.5 gdy postanowiłem dać szansę Lightroomowi w wersji 4. Wersja beta bardzo mi się spodobała i gdy Adobe wydał wersję pełną dodatkowo mocno obniżając cenę postanowiłem kupić ten soft. Pracowało mi się i w zasadzie nadal pracuje mi się na nim bardzo przyjemnie...

dxo_vs_lr4.jpg

Na początek trochę historii. Dawno temu, do wywoływania plików RAW, zacząłem korzystać z oprogramowania firmy DxO - Optics Pro (DOP). Przygodę rozpocząłem od wersji 3.5 i skończyłem na wersji 7.5 gdy postanowiłem dać szansę Lightroomowi w wersji 4. Wersja beta bardzo mi się spodobała i gdy Adobe wydał wersję pełną dodatkowo mocno obniżając cenę postanowiłem kupić ten soft. Pracowało mi się i w zasadzie nadal pracuje mi się na nim bardzo przyjemnie jednak DxO niedawno wydało wersję oznaczoną cyfrą 8, która (jak chyba wszystkie nowe wersja każdego oprogramowania) przynosiła duże zmiany. Postanowiłem przyjrzeć się tej wersji i pobrałem wersję demo aby zobaczyć co w trawie piszczy. Faktycznie w stosunku do wersji 7 zmiany były na spory plus zwłaszcza jeśli chodzi o traktowanie zacienionych obszarów zdjęć. W stosunku do Lightroom'a 4 zmiany nie były już tak znaczne ale moim zdaniem Optics Pro był minimalnie lepszy jeśli chodzi o dystorsje obiektywów i odszumianie. Przynajmniej z takich szybkich prób, które przeprowadziłem.Zacząłem się jednak zastanawiać czy nie dałoby się wcisnąć w pracę zdjęciami również nowej wersji DOP. Trochę mnie przerażało jednak zbytnie skomplikowanie całego procesu. Dwa programy, kombinację. Zawsze większa szansa, że po drodze o czymś się zapomni. Jednak jeśli kombo Optics Pro do wywołania RAW i Lr4 do podretuszowania zdjęcia i katalogowania zapewniło by lepszą jakość to dlaczego by nie? Postanowiłem sprawdzić jak by to wyglądało w praktyce zarówno w przypadku całej obróbki zrobionej w Lightroom jak i korzystając z obu programów. Proces wyglądał następująco:

Adobe Lightroom 4:

Edytowany w Lightroom 4

  • balans bieli na tle
  • ekspozycja +0,45EV
  • Iris Enhance Brush na tęczówkach
  • konwersja do B&W w DxO FilmPack 3 (Agfa APX 25, filtr niebieski, ziarno, winieta na -20)
  • Shadow Brush na włosach (+50 shadow, +19 highlight)
  • export do jpeg (940px, 100% quality)
  • wyostrzenie w NIK Sharpener

DxO Optics Pro 8:

Edytowany w Optics Pro i Lightroom 4

  • balans bieli na tle
  • ekspozycja +0,45EV
  • smart lightning: medium 100
  • konwersja do B&W w DxO FilmPack 3 (Agfa APX 25, filtr niebieski, ziarno, winieta na -20)
  • konwersja do DNG i import do Lr4
  • Iris Enhance Brush na tęczówkach
  • shadow brush na włosach (+50 shadow, +19 highlight)
  • wyostrzenie w NIK Sharpener

Szczerze mówiąc mam dylemat. Wydaje mi się, że nieco lepiej wygląda zdjęcie z DxO ale czy na tyle dobrze by korzystać z obu programów, nie wiem. Na pewno mam większy dylemat niż miałem a miało być odwrotnie :) Przypuszczam jednak, że dla wielu osób wybór będzie prosty - Lightroom. Oprogramowanie Adobe ma więcej zastosowań (wywoływanie RAW, edycja, katalogowanie) i jest tańsze (zwłaszcza, że jeśli ktoś posiada aparaty z segment Pro i musi kupić wersję Optics Pro Elite). Ja nadal biję się z myślami czy robić upgrade do wersji 8 DOP czy pozostać przy Lr4.

Read More
Cytat, Fotografia Bartek Cytat, Fotografia Bartek

Ostrość jest względna

Trzecia sprawa - obróbka. Chyba każdy wie, że pojęcie “ostrość” jest bardzo względne i zależy od właśnie obróbki. To, czy zdjęcie jest ostre, czy nie, zależne jest od tego, jak się je obrobi.

Nadal macie ochotę wydawać kilka, czy nawet kilkanaście tysięcy na dobre obiektywy? :-)

Read More
Fotografia, Tech Bartek Fotografia, Tech Bartek

Tydzień z Ricoh GR Digital IV

Idea kupienia małego aparatu chodziła za mną już od dawna. Niestety w cyfrowych czasach ciężko znaleźć coś co łączyłoby rozsądną cenę z rozsądną jakością. Im większa matryca i lepsze szkło tym cena rośnie. Często nieproporcjonalnie. Poszukiwania w internecie też nie pomagają. Tysiąc ludzi, tysiąc opinii, tysiąc propozycji. Mętlik w głowie powstaje, że hej. W którymś momencie aż chce się powiedzieć: “Pieprzyć to” i pozostać przy obecnym zestawie. Jednak po kolejnym spacerze z cyfrową lustrzanką i solidnym obiektywem ramię mówi: “Szukaj dalej, to dla naszego wspólnego dobra”. Więc szukam...

ricoh-gr-digital-iv.jpg

Idea kupienia małego aparatu chodziła za mną już od dawna. Niestety w cyfrowych czasach ciężko znaleźć coś co łączyłoby rozsądną cenę z rozsądną jakością. Im większa matryca i lepsze szkło tym cena rośnie. Często nieproporcjonalnie. Poszukiwania w internecie też nie pomagają. Tysiąc ludzi, tysiąc opinii, tysiąc propozycji. Mętlik w głowie powstaje, że hej. W którymś momencie aż chce się powiedzieć: “Pieprzyć to” i pozostać przy obecnym zestawie. Jednak po kolejnym spacerze z cyfrową lustrzanką i solidnym obiektywem ramię mówi: “Szukaj dalej, to dla naszego wspólnego dobra”. Więc szukam.

Jak skończyłem z kserokopiarką?

I tak tu wrócisz

No cóż. Wszystkie aparaty, które chciałem mieć przerastały moje możliwości finansowe. Sony RX100, Fuji X-Pro1 czy EX–1, a nawet X100. Powiedziałem sobie, że próg cenowy, którego nie przekroczę to 2000 zł. W tej cenie chcę mieć dobry aparat, z jasnym stałoogniskowym obiektywem i wyglądem, który nie będzie odstraszał (co poradzić, lubię pracować na sprzęcie, który mi się podoba). Ah, miał być też mały ale bez przesady. Zacząłem rozważać Nikony z serii 1, Panasonic’a Lumix’a (LX–7) i Fuji X10 (te dwa ostatnie to zoomy). Zerkałem też co ma do zaoferowania Sony i Olympus ale jakoś nic nie mogło mnie przekonać. Część z nich była zbyt droga ale w większości przypadków miałem wrażenie, że więcej tam bajerów i marketingowego bełkotu niż faktycznej fotografii. Wertując sklepy online natrafiłem na aparaty Ricoha i… coś we mnie drgnęło patrząc na serię GR. Poszperałem nieco w sieci na jego temat i zaciekawiło mnie, że większość użytkowników wypowiada się bardzo pozytywnie. Oczywiście brałem pod uwagę, że dużo osób chwali to na czym pracuje ale gdy kolejna osoba pisze, że to jej któryś z kolei Ricoh daje to pewien pogląd na sprawę. Przykładowe zdjęcia, które widziałem w sieci też sprawiały dobre wrażenie. Do tego szybki AF, masa opcji, solidna obudowa. Coś zaczynało kiełkować. Pozostawiłem sobie do wyboru dwa aparaty. Fuji X10 mimo, że zoom, wygląda obłędnie ma optyczny wizjer i dobrą jakość zdjęć ale nie byłem przekonany co do prędkości autofocus’a. Podobno z najnowszym firmware’em jest ok ale pewności nie miałem. Drugim był właśnie Ricoh GR Digital IV (albo GRD IV jak niektórzy piszą) - mniejszy niż X10, na prędkość AF nikt nie narzekał, jakość zdjęć również dobra. Wygląd może nie tak fajny jak w przypadku Fuji ale mogło być gorzej. Brak OVF trochę mi przeszkadzał (chociaż zawsze można dokupić zewnętrzny, montowany w gorącej stopce), postanowiłem jednak dać mu szansę i zamówić właśnie ten. Może przekonały mnie opinie przeczytane w sieci, może chęć posiadania czegoś nietypowego a może obie z tych rzeczy.

Rozpudełkowanie

Gołębie

Gdy paczka w końcu dotarła i wyjąłem to maleństwo z pudełka dotarło do mnie jak mały jest ten aparat, odrobinę mniejszy niż iPhone (poza grubością oczywiście). Od początku jednak pozytywnie zaskakuje solidnością wykonania zarówno jeśli chodzi o korpus ze stopu magnezu jak i wygodę z użytkowania. Nawet taka pierdoła jak kółko zmiany trybów pracy aparatu ma blokadę aby nie dokonać przypadkowej zmiany. Oczywiście pierwszą rzeczą jaką należy zrobić przed przeczytaniem instrukcji to zrobienie kilku zdjęć testowych. Włączam więc aparat i po ok 3 sekundach jest on gotowy do pracy. Całkiem szybko zważywszy, że obiektyw musi się wysunąć. Ekran LCD sprawia dobre wrażenie, jest czytelny co istotnym jest biorąc pod uwagę, że posłuży nam jako namiastka wizjera. Jest też dość mocno konfigurowalny jeśli chodzi o informację, które mają się na nim znaleźć. Ok, wciskam do połowy spust migawki, autofocus reaguje momentalnie. Cholera, myślę sobie, szczęście początkującego. Omiatam pokój łapiąc ostrość gdzie popadnie i AF nadal bez pudła, a pokój mój do najjaśniejszych nie należy. Skoro jest tak dobrze to zostawmy w spokoju instrukcję i zajrzyjmy do Menu. Tutaj rozpoczyna się małe szaleństwo. Liczba opcji jest niesamowicie duża, jednak na tyle sensownie poukładana, że ciężko się zgubić. Gdy czytałem recenzję dużo osób zwracało uwagę na zawartość Menu pisząc, że projektowały je osoby, które faktycznie fotografują. Coś w tym jest. Trudno się zgubić w gąszczu ustawień. To co mnie zachwyciło to ogromna możliwość konfiguracji guzików na tylnej obudowie. Praktycznie większość z nich można ustawić pod swoje potrzeby. Duży plus i ogromna wygoda dla fotografa. Ponieważ bateria daje znać, że pora na karmienie wyłączam aparat i pojawia się kolejna mała rzecz, która cieszy - licznik zdjęć wykonanych w dniu dzisiejszym. Bateria ląduje w ładowarce a ja przez ten czas wertuję instrukcję nie mogąc się doczekać następnego dnia, gdy zabiorę aparat w teren.

Pierwszy tydzień z Ricohem GR Digital IV

Kot

Następnego dnia mały Ricoh bez problemu ląduje w kieszeni kurtki i jedzie ze mną do pracy. Gdy wysiadam z metra i włączam go mam wrażenie, że i tak pozostaje niewidzialny, schowany za moim wielkim łapskiem. Pierwsze dni to tak naprawdę zapoznanie się z ogniskową (28 mm to jednak dość specyficzne spojrzenie na świat), z ustawieniami (jaki typ autofocusa będzie najlepszy, czy wprowadzać korektę ekspozycji na stałe, jaki pomiar światła itp). Próbuję też zapanować nad świetną funkcją Full Press Snap - ustawiamy na sztywno odległość ostrzenia (kilka wariantów, w tym Auto) i w momencie pełnego naciśnięcia spustu migawki aparat momentalnie ostrzy na tą odległość. Cholernie wygodna sprawa, zwłaszcza gdy trzeba zareagować momentalnie. Przez tych 7 dni udało mi się już nieco poznać GRD IV. Zrobiliśmy wspólnie kilka kilometrów, skonfigurowałem przyciski na aparacie “pod siebie”. Nadal przyzwyczajam się do ogniskowej i do maleńkości aparatu ale jest coraz lepiej. Dogadujemy się i to najważniejsze (chociaż ciągle nie wiem, który tryb pracy AF wolę - Multi czy Spot). Wirtualna poziomica jest przydatna przy robieniu zdjęć krajobrazu czy architektury. Od razu przyznam się, że nie sprawdzałem (świadomie ;)) jak sprawuje się stabilizacja obrazu. Nie korzystałem też z presetów kolorystycznych ponieważ od razu ustawiłem aparat aby zapisywał tylko pliki RAW. Nie skorzystałem zapewne z masy rzeczy, które oferuje ten aparat (zwłaszcza z kręcenia filmików ale kto by z tego korzystał, rozdzielczość VGA w tych czasach?) ponieważ nie miałem potrzeby. Po tygodniu użytkowania GRD IV daje mi to czego potrzebowałem - dobrą jakość zdjęć zamkniętą w małym korpusie, który można wsadzić do kieszeni. Postaram się opisać wrażenia po miesiącu użytkowania. Może będę miał więcej przemyśleń, które nie zdążyły jeszcze się pojawić po paru dniach z Ricohem.

Read More