Ten cholerny tryb M
“Pomocy, chyba kupiłam zepsuty aparat. Wszystkie zdjęcia są bardzo ciemne!”. “Czy robię coś nie tak? Większość zdjęć, które zrobiłem jest bardzo jasna”. Wspólny mianownik tych dwóch cytatów - “Bo słyszałam, że w trybie manualnym wychodzą najlepsze zdjęcia”, “Znajomi mi powiedzieli, że w trybie M robią tylko profesjonaliści. Wtedy jest najlepsza jakość”. Brzmi znajomo? Zapewne tak.Chyba na każdym forum fotograficznym musi paść magiczne pytanie o prześwietlone (lub niedoświetlone) zdjęcia, które były zrobione w trybie M. Czemu tak się dzieje? Dlaczego chwile radości po zakupie aparatu z trybem manualnym znikają po pierwszych kilku zdjęciach, mimo że tak pięknie miało być? Ano dlatego, że jak sama nazwa wskazuje jest to tryb, w którym coś trzeba zrobić ręcznie i bynajmniej nie chodzi tu o samo ustawienie owego trybu...
“Pomocy, chyba kupiłam zepsuty aparat. Wszystkie zdjęcia są bardzo ciemne!”. “Czy robię coś nie tak? Większość zdjęć, które zrobiłem jest bardzo jasna”. Wspólny mianownik tych dwóch cytatów - “Bo słyszałam, że w trybie manualnym wychodzą najlepsze zdjęcia”, “Znajomi mi powiedzieli, że w trybie M robią tylko profesjonaliści. Wtedy jest najlepsza jakość”. Brzmi znajomo? Zapewne tak.Chyba na każdym forum fotograficznym musi paść magiczne pytanie o prześwietlone (lub niedoświetlone) zdjęcia, które były zrobione w trybie M. Czemu tak się dzieje? Dlaczego chwile radości po zakupie aparatu z trybem manualnym znikają po pierwszych kilku zdjęciach, mimo że tak pięknie miało być? Ano dlatego, że jak sama nazwa wskazuje jest to tryb, w którym coś trzeba zrobić ręcznie i bynajmniej nie chodzi tu o samo ustawienie owego trybu.
Tak po prawdzie, nigdy nie rozumiałem tego pędu początkujących fotoamatorów do korzystania z ręcznych ustawień. Nie przekonuje mnie porada koleżanki, że tak jest najlepiej i wtedy wychodzą najpiękniejsze zdjęcia. To bzdura. Owszem, pełna kontrola nad ekspozycją to świetna sprawa, ale wtedy, kiedy ma się o doborze parametrów pojęcie. Nie chodzi tu tylko, co też pojawia się w radach, o ustawienie “pałeczki” na środki “drabinki”. Chociaż w tym przypadku plus jest taki, że zdjęcie powinno (zaznaczam: powinno) być “neutralne”. Do korzystania z ręcznych ustawień ekspozycji przydaje się wiedza o tym, jak działa pomiar światła, jak wykorzystać światłomierz przy pomiarze punktowym, i jakie wprowadzać korekty na podstawie jego wskazań. To duża ilość parametrów, które należy kontrolować, przy okazji nie tracąc kontaktu z fotografowanym obiektem.
Naturalnie nie chcę odwodzić od korzystania z trybu manualnego. To świetna nauka przy poznawaniu pewnych zasad. Radzę po prostu, aby nie wskakiwać od razu na głęboką wodę i (nierzadko) psuć sobie zabawę z fotografią. Korzystajcie z trybów pośrednich - priorytetu przysłony, priorytetu migawki. Pozwólcie elektronice aparatu, skoro już jest, przejąć część obowiązków. W tych trybach też można kontrolować ekspozycję, wprowadzać korekty itp. Mniejsze obciążenie dla głowy z reguły skutkuje lepszymi zdjęciami. Łatwiej skupić się na temacie. Na tryb ręcznych nastawów przyjdzie pora.
Korzystanie z trybu manualnego jest bardzo podobne do ręcznego ustawiania ostrości. Wyobraźcie sobie, że jeszcze nie tak dawno temu fotografowie ustawiali ostrość własnymi dłońmi. Fotoreporterzy sportowi cierpieli zapewne katusze. Nie dość, że musieli zadbać o ekspozycję, to jeszcze zdążyć ręcznie złapać ostrość na fotografowanej postaci czy obiekcie. Masakra. Wprowadzenie autofocusa ogromnie ułatwiło im pracę. Czy zaczęli przez to robić gorsze zdjęcia? Nie, wręcz przeciwnie, nawet lepsze, ponieważ mogli więcej uwagi poświęcić temu, co fotografują. To samo odnosi się do trybów fotografowania - priorytety przysłony czy migawki zrobią równie dobre zdjęcia co tryb manualny, ale zdecydowanie ułatwią Wam pracę. Oczywiście satysfakcja ze świetnej fotografii zrobionej w trybie M, z punktowym pomiarem światła i ręcznym ustawieniem ostrości, będzie ogromna ale… pamiętajcie, że oglądający i tak nie wiedzą, w jakim trybie to zdjęcie było zrobione. Zapewne ich to nawet nie interesuje. Oni widzą efekt końcowy w postaci odbitki lub zdjęcia na monitorze.
...i ten efekt jest najważniejszy.
Tymczasem w warszawskim ZOO
Podczas gdy kibice masowo, korzystając z różnych środków lokomocji, kierowali swoje kroki ku Stadionowi Narodowemu (lub innym miejscom, w których można było oddać się kibicowaniu) my udaliśmy się na Pragę zobaczyć co ciekawego u zwierzaków.Nie będę ukrywał, że lubię ZOO. Dużo się w nim zmieniło i to na lepsze. Z lat szczenięcych w pamięci została mi zdechła foka pływająca w wodze. Teraz w ogrodzie zoologicznym można spędzić naprawdę przyjemne kilka godzin. Co prawda za te godziny trzeba zapłacić ale atrakcji jest dużo więcej niż w, na przykład, Łazienkach...
Podczas gdy kibice masowo, korzystając z różnych środków lokomocji, kierowali swoje kroki ku Stadionowi Narodowemu (lub innym miejscom, w których można było oddać się kibicowaniu) my udaliśmy się na Pragę zobaczyć co ciekawego u zwierzaków.Nie będę ukrywał, że lubię ZOO. Dużo się w nim zmieniło i to na lepsze. Z lat szczenięcych w pamięci została mi zdechła foka pływająca w wodze. Teraz w ogrodzie zoologicznym można spędzić naprawdę przyjemne kilka godzin. Co prawda za te godziny trzeba zapłacić ale atrakcji jest dużo więcej niż w, na przykład, Łazienkach.
Majowe Spacerro Kawowe
Zgodnie z nową świecką tradycją (nie mylić z ekstradycją ;)) wybraliśmy cztery warszawskie kawiarnie (tak naprawdę to Magda wybrała większość), by zobaczyć, co wycisną nam do filiżanki tamtejsi bariści. To Spacerro powinno otrzymać kryptonim spalony język, ale po kolei.Pierwszą kawiarnią, którą odwiedziliśmy, był Przystanek MDM coffee.bar (Waryńskiego 9). Lokal nieduży, ale całkiem urokliwy. Pierwsze wrażenie, wizualne, po otrzymaniu espresso nie było najlepsze. Wszystko przez cremę, która mimo ładnego jasnobrązowego koloru znikała dość szybko z filiżanki. Na szczęście pierwszy łyk rozwiał obawy. Wyczuwalny smak włoskiego orzecha bardzo przyjemnie działał na podniebienie...
Zgodnie z nową świecką tradycją (nie mylić z ekstradycją ;)) wybraliśmy cztery warszawskie kawiarnie (tak naprawdę to Magda wybrała większość), by zobaczyć, co wycisną nam do filiżanki tamtejsi bariści. To Spacerro powinno otrzymać kryptonim spalony język, ale po kolei.Pierwszą kawiarnią, którą odwiedziliśmy, był Przystanek MDM coffee.bar (Waryńskiego 9). Lokal nieduży, ale całkiem urokliwy. Pierwsze wrażenie, wizualne, po otrzymaniu espresso nie było najlepsze. Wszystko przez cremę, która mimo ładnego jasnobrązowego koloru znikała dość szybko z filiżanki. Na szczęście pierwszy łyk rozwiał obawy. Wyczuwalny smak włoskiego orzecha bardzo przyjemnie działał na podniebienie. Efekt końcowy psuła nieco zbyt mocna goryczka pod koniec łyku. Mimo wszystko, bardzo pozytywne doznania płynęły z filiżanki w Przystanku.
Drugim etapem naszego spaceru była, mieszcząca się przy Hożej 58/60, Dr. Kava. Lokal, poza całkiem ciekawą gablotką z łakociami, nie wyróżnia się niczym specjalnym. Miejsca też tu nie za wiele, ale ponieważ chodziło głównie o kawę, to nie marudziliśmy. Zamówienie na 4 espresso zostało przyjęte i już niebawem dostaliśmy kawę w… małych, plastikowych kubeczkach. Szok! Walory zapachowe zostały zabite wonią plastiku reagującego z gorącą wodą. Na domiar złego espresso zaparzone było w takiej temperaturze, że popaliło nam języki, mimo iż odczekaliśmy dobrych parę minut na dworze. To co zostało nam podane w tym plastikowym naparstku nie nadawało się do wypicia, zarówno ze względu na temperaturę, jak i na kompletny brak jakiegokolwiek smaku, poza goryczą przepalonej kawy.
Plastikowe kubeczki wylądowały w koszu razem z większością zawartości, a my wyruszyliśmy w kierunku PKP Powiśle, aby przywitać się z naparem serwowanym w Małpim Biznesie. Lokal umiejscowiony na dworcu PKP ma swój klimat. Gorzej niestety było z kawą. Tutaj też dostaliśmy espresso o sporo większej temperaturze, niż ta akceptowana przez język. Było ono jednak i tak lepsze od tego z poprzedniej kawiarni, gdyż dało się wyczuć pewne smakowe nutki migdałów. Gdyby tak obniżyć nieco temperaturę w maszynie myślę, że byłoby bardzo ciekawie. Przy okazji, “Małpki” też nie podają kawy w filiżankach (w sumie nieco zrozumiałe, ze względu na specyfikę miejsca), ale przynajmniej serwują ją w fajnych, tekturowych kubeczkach. :-)
Ostatnim przystankiem naszego majowego Spacerro było Sin Fronteras Cafe, mieszczące się w budynku BUW (Dobra 56/66). Ciekawe miejsce, w którym część, i to spora, miejsc siedzących została zastąpiona wiszącymi w postaci hamaków. Czy można zatem w Sin Fronteras pobujać w obłokach przy dobrej kawce? Otóż można. Kawa jest smaczna, idąca w kierunku gorzkiej czekolady, a pod koniec łyku ujawniająca lekkie kwaskowe nuty. Szczerze muszę dodać, że być może jest nawet lepiej, ale przygody w dwóch poprzednich kawiarniach sprawiły, że poparzony język stracił nieco “czucia”.
Podsumowując - było całkiem ciekawie i o dziwo udało się napić espresso, które nie byłoby owocowe. Niestety, to co dostaliśmy w Małpim Biznesie i Dr. Kavie (zwłaszcza w tym drugim) trochę zepsuło nam smakowanie kaw. Z drugiej strony, nie można przecież wiecznie pić samych wybornych shotów. Moje zestawienie z tego Spacerro wygląda następująco:
1. Przystanek MDM coffee.bar 2. Sin Fronteras 3. Małpi Biznes (proszę, obniżcie temperaturę w ekspresie :)) 4. Dr. Kava (chociaż najchętniej to bym zapomniał ;))
Do następnego spotkania.
Od pliku do odbitki
W życiu każdego fotografa przychodzi moment, w którym uwiecznione na materiale światłoczułym (lub karcie pamięci) zdjęcia chce przenieść na papier lub ekran monitora, przy okazji wprowadzając nieco (lub całkiem sporo) poprawek. Pomyślałem, że opiszę, jak w moim przypadku wygląda proces, po którym zdjęcie z karty pamięci ląduje na papierze. Nie jest on zbyt długi i skomplikowany, a nawet jeśli nikomu się nie przyda, to będę miał ściągawkę na stare lata, gdy pamięć będzie już nie ta...
W życiu każdego fotografa przychodzi moment, w którym uwiecznione na materiale światłoczułym (lub karcie pamięci) zdjęcia chce przenieść na papier lub ekran monitora, przy okazji wprowadzając nieco (lub całkiem sporo) poprawek. Pomyślałem, że opiszę, jak w moim przypadku wygląda proces, po którym zdjęcie z karty pamięci ląduje na papierze. Nie jest on zbyt długi i skomplikowany, a nawet jeśli nikomu się nie przyda, to będę miał ściągawkę na stare lata, gdy pamięć będzie już nie ta. ;)
Wywołanie RAW
Zgrane na dysk pliki RAW wrzucam do DxO Optics Pro. Jest to już od lat moje ulubione narzędzie do wywoływania, aktualnie w wersji 7. Pierwsze, co robię, to dokonuję wstępnej selekcji zdjęć, wyrzucając te z nietrafionym momentem, nieostre, z przestrzelonym fokusem itp. Następnym krokiem jest przygotowanie do wywołania - korekta balansu bieli, poprawki w ekspozycji i kadrowaniu. Wykorzystując moduł DxO FilmPack ustalam kolorystykę zdjęcia, symulując filmy fotograficzne. Jeśli czuję potrzebę, dodaję winietę, wyostrzam i usuwam “paproszki”, jeśli takowe są. Jak widzicie, zestaw od DxO jest praktycznie moim podstawowym narzędziem do pracy ze zdjęciem. Mogę powiedzieć, że w 90% przypadków to co z niego wychodzi jest zadowalającym dla mnie plikiem i przechodzę do kolejnego kroku:
Selekcja, katalogowanie i drobne poprawki
To, co wyszło spod DxO Optics Pro (w większości przypadków w postaci jpegów), ląduje w Adobe Lightroom w odpowiedniej Kolekcji i zabieram się za porządną selekcję. Zaczynam od oflagowania zdjęć, które mi się nie podobają flagą “Reject”. Fotografie oznaczone tą flagą kasuję. Tym, które pozostały, przydzielam od 1 do 5 gwiazdek i ustawiam filtr pokazujący tylko te z maksymalną oceną. W ten sposób mam przed oczami tylko te najlepsze według mnie - czyli często jest to pusty ekran ;) Przechodzę wtedy do wprowadzania drobnych poprawek: delikatne zmiany w cieniach i światłach, wyostrzanie, poprawki skóry, oczu, przyciemnianie tła czy też rozjaśnianie innych elementów. Jednym słowem - usuwanie w cień motywów rozpraszających, a uwydatnianie istotnych elementów. Czasami wspomagam się pluginami NIK Software, zwłaszcza Sharpener Pro. W zasadzie na tym kończy się “obróbka” i pozostaje tylko:
Publikacja i druk
W przypadku publikacji w internecie mam ułatwione zadanie i korzystam z wcześniejszej selekcji. Zdjęcia “pięciogwiazdkowe” eksportuje do plików jpeg o wielkości 1100px po dłuższym boku i ładuję na stronę - z reguły jest to kilka zdjęć, więc nie ma przesytu. W przypadku drukowania jestem nieco wybredniejszy i jeszcze raz przeglądam najlepsze fotografie i wybieram jedno, maksymalnie dwa, które wydrukuję. Do przygotowania wydruku wykorzystuję Adobe Lightroom, który w wersji 4 zyskał świetne narzędzie do soft proofingu. To głównie przez tę funkcję porzuciłem Apple Aperture na rzecz konkurencji. Wykorzystując Soft Proofing, dokonuję drobnych korekt pod konkretny papier, po czym naciskam guzik “Print” i czekam na efekty. Drukuję głównie w formacie 10x15 do przenośnego “portfolio” ale wykorzystuję też format A4 i A3, gdy uznam, że zdjęcie nadaje się na ścianę.
Powyższe 3 kroki to w zasadzie wszystko co robię ze zdjęciami w momencie zgrania ich z aparatu na dysk. Jak widzicie, najwięcej czasu zajmuje mi wyselekcjonowanie najlepszych ujęć z całej grupy. Uważam to za najważniejszą część przygotowania fotografii do publikacji i jednocześnie najtrudniejszy moment w całym procesie.
Lubię obrazki czarno-białe
Lubię oglądać czarno-białe fotografie. Lubię również takie robić. Nie wiem czemu. Nie potrafię wytłumaczyć dlaczego przedkładam te dwa kolory nad pełne spektrum i dlaczego działa to tylko w przypadku fotografii, tak po prostu wyszło.Możliwe, że zdjęcia w odcieniach czerni i bieli są łatwiejsze w odbiorze. Nie zarzucają mózgu nadmiarem barw. Można się skupić na temacie przewodnim zdjęcia bez rozpraszania się feerią kolorów. Może są po prostu, przynajmniej dla mnie, bardziej wyraziste...
Lubię oglądać czarno-białe fotografie. Lubię również takie robić. Nie wiem czemu. Nie potrafię wytłumaczyć dlaczego przedkładam te dwa kolory nad pełne spektrum i dlaczego działa to tylko w przypadku fotografii, tak po prostu wyszło.Możliwe, że zdjęcia w odcieniach czerni i bieli są łatwiejsze w odbiorze. Nie zarzucają mózgu nadmiarem barw. Można się skupić na temacie przewodnim zdjęcia bez rozpraszania się feerią kolorów. Może są po prostu, przynajmniej dla mnie, bardziej wyraziste.
Słyszałem opinie, że zdjęcie kolorowe jest trudniejsze do zrobienia - trudniej jest zapanować nad kadrem by to co ma być motywem głównym nie utonęło zalane kolorami otoczenia. Możliwe, że tak jest i dlatego wygodniej mi działać w czerniach i bielach. Ale natura lubi równowagę. Są osoby uważające fotografie w dwóch kolorach za ukazującą jak fotograf potrafi operować światłem: czy je widzi, wykorzystuje do uplastycznienia obrazu, nadaniu mu emocji. Ta opinia również wydaje mi się słuszna. Patrząc jak kolorowe zdjęcia zmieniają się w festyn flar, przekombinowanych barw (i często modelek przyjmujących do tego pozy i miny istnie cierpiętnicze) nie służących niczemu odnoszę wrażenie, że faktycznie przy pracy z kolorowym materiałem nie zwraca się już tak uwagi na to co robi światło na zdjęciu. Ma być krzykliwie, kolorowo i z przytupem. Z drugiej strony jest podobnie. Nie wyszło Ci zdjęcie to przerób je na czarno-białe, dodaj winietę, jakieś ziarno, na wszelki wypadek przyciemnij i voila. Dwie recepty na “artystyczne” zdjęcia.
Lubię oglądać czarno-białe fotografie. Lubię też takie robić. Lubię, licząc w przypadku czarno-białych na to, że to temat na zdjęciu będzie interesował oglądającego a dwa kolory pomogą mu się tylko na tym temacie skupić. Nie odwrotnie.
Warszawskie Spacerro Marcowe
W wiosennie piękny, marcowy weekend znów wybraliśmy się do warszawskich kawiarni celem sprawdzenia na własnym języku, jakie espresso zastaniemy w filiżankach. Spacerro to było pod kilkoma względami wyjątkowe. Po pierwsze - był to mini jubileusz, gdyż spacerowaliśmy po raz piąty. Po drugie - pojawiła się całkiem liczna gromadka w sile 8 osób. Po trzecie - marzec zafundował nam iście wiosenną pogodę, przez co spacerowaliśmy w komfortowych warunkach. Zaczęliśmy od C Cafe na warszawskim Powiślu (ul. Topiel 12). Według baristy w młynku była 100% arabika z Brazylii, która po przejściu w stan ciekły objawiła się dość wodnistym body i cienką, acz mile orzechową cremą...
W wiosennie piękny, marcowy weekend znów wybraliśmy się do warszawskich kawiarni celem sprawdzenia na własnym języku, jakie espresso zastaniemy w filiżankach. Spacerro to było pod kilkoma względami wyjątkowe. Po pierwsze - był to mini jubileusz, gdyż spacerowaliśmy po raz piąty. Po drugie - pojawiła się całkiem liczna gromadka w sile 8 osób. Po trzecie - marzec zafundował nam iście wiosenną pogodę, przez co spacerowaliśmy w komfortowych warunkach. Zaczęliśmy od C Cafe na warszawskim Powiślu (ul. Topiel 12). Według baristy w młynku była 100% arabika z Brazylii, która po przejściu w stan ciekły objawiła się dość wodnistym body i cienką, acz mile orzechową cremą. W smaku natomiast dominowała przyjemna goryczka i kwaskowate nutki pod koniec łyku. Bez rewelacji, ale miło.
Następnie zaatakowaliśmy Tamkę i po krótkiej wspinaczce witaliśmy się z uroczym wnętrzem OSiR Cafe (ul. Tamka 40). Bardzo fajny wystrój wnętrza i miła obsługa nie uśpiły naszej czujności. Z espresso, które dostaliśmy, trzeba było uważać. Było gorące, mocno gorące, przez co nastawiało sceptycznie do smaku. Na szczęście jednak obawy okazały się bezpodstawne. Mieszanka mocno czekoladowa, z charakterem, na długo pozostawiła goryczkowy smak na podniebieniu. W sam raz na popołudniowego kopa (10% robusty w składzie mieszanki na pewno robi swoje).
Pokrzepieni (i pobudzeni ;)) wyruszyliśmy do Aroma Espresso Bar (ul. Krakowskie Przedmieście 7). Aroma to największa sieciówka w Izraealu, która ostatnio dokonała ekspansji na inne kraje, w tym Polskę. Miła obsługa w niedługim czasie przygotowała nam osiem filiżanek espresso, które niestety było bardzo neutralne. Co prawda, można było wyczuć delikatny smak orzechów włoskich, ale był on zdecydowanie zbyt słabo wyróżniony. Sama kawa też nie kierowała się ani w stronę goryczki ani kwaskowatości. Była poprawna i już.
Pożegnaliśmy izraelską kawiarnię i, przebijając się przez tłumy spacerowiczów, dotarliśmy do Cavy (ul. Nowy Świat 30). Przed kawiarnią zaparkowane Ferrari, w środku bardziej klubowo niż kawiarniano (przede wszystkim zbyt głośna muzyka), ale w końcu chodzi przecież o kawę. Złożyliśmy zamówienie i zaczęliśmy czekać na “najlepszą kawę w Warszawie”. Espresso dostaliśmy w fajnej porcelanie i na tym koniec fajności. Przepalona kawa atakowała goryczą, która była jedynym smakiem wyczuwalnym w napoju. Na pewno nie była to “cup of pleasure” - jak głosił napis na spodku.
Ostatnią kawiarnią, do której skierowaliśmy nasze kroki, była Moderna (ul. Pańska 9), mieszcząca się w budynku Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Bardzo przyjemna obsługa i równie przyjemny dla oka wystrój nastrajały optymistycznie. I, rzeczywiście, zawodu nie było. Kawa o owocowym, grejpfrutowym smaku i z delikatną goryczką mile orzeźwiała po całym dniu spaceru. Wiosenny smak w filiżance.
Podsumowując marcowe Spacerro, umiejscowiłbym odwiedzone kawiarnie w następującej kolejności:
- Moderna
- OSiR Cafe
- C Cafe
- Aroma Espresso Bar
- Cava
Przy okazji, ciekawy jest fakt, że w zasadzie tylko raz natknęliśmy się na typowo “owocową” kawę. W zeszłym roku takie smaki królowały w większości kawiarni. Czyżby ten rok zapowiadał się bardziej goryczkowo? Czy może z młynków nie zniknęły jeszcze zimowe zapasy mieszanek?
P.S. Liczę, że wypowiedzą się też pozostali uczestnicy, aby porównać nasze doznania smakowe :)
Zamień Flickr na drukarkę atramentową
Naturalnie Flickr możemy zamienić na dowolną inną galerię w internecie, ale z racji popularności tej strony znalazła się ona w tytule. Nie namawiam oczywiście do kompletnej rezygnacji z publikacji w sieci. Jest to obecnie chyba najbardziej efektywny sposób na pokazanie swoich prac. Warto jednak zastanowić się nad wydrukiem swoich najlepszych dzieł.Drukarki atramentowe nie są obecnie szaleńczo drogie i za rozsądne pieniądze, w domowym zaciszu, możemy cieszyć się porządnymi wydrukami. Oto dziewięć powodów, dla których warto się nimi cieszyć, tymi wydrukami...
Naturalnie Flickr możemy zamienić na dowolną inną galerię w internecie, ale z racji popularności tej strony znalazła się ona w tytule. Nie namawiam oczywiście do kompletnej rezygnacji z publikacji w sieci. Jest to obecnie chyba najbardziej efektywny sposób na pokazanie swoich prac. Warto jednak zastanowić się nad wydrukiem swoich najlepszych dzieł.Drukarki atramentowe nie są obecnie szaleńczo drogie i za rozsądne pieniądze, w domowym zaciszu, możemy cieszyć się porządnymi wydrukami. Oto dziewięć powodów, dla których warto się nimi cieszyć, tymi wydrukami:
- Zdjęcia na papierze są wygodniejsze do transportu
- Pokazując wydrukowane zdjęcie wiesz, że będzie ono wyglądało tak jak chcesz
- Wydrukowany album z najlepszymi pracami robi większe wrażenie niż kilkaset zdjęć w internecie
- Łatwiej i taniej jest wydrukować zdjęcie w dużym formacie niż kupić duży monitor
- Wydrukowane zdjęcie to całkiem fajny prezent
- Wydrukowane zdjęcie fajnie wygląda oprawione i powieszone na ścianie
- Oglądanie odbitek to świetny powód do wyjścia na piwo
- Wybieranie zdjęć do wydrukowania to świetna nauka selekcji
- Twoim dzieciom lub wnukom może sprawić frajdę przerzucanie stron w albumie
Macie jeszcze jakieś pomysły dlaczego zdjęcia na papierze są lepsze od tych na monitorze? :)
Reklama dźwignią handlu
Jestem doświadczonym fotografem i fotoreporterem z profesjonalnym sprzętem i wielomapomysłami.
Nie tędy droga zwłaszcza gdy portfolio pokazuje, że profesjonalny sprzęt to nie wszystko,
Kompozycja
Podczas ostatniego odcinka The Grid (polecam) Scott Kelby wraz z Mattem Kloskowskim dokonali ślepej krytyki kilkudziesięciu zdjęć przesłanych do nich. W skrócie: nie znając autora ani okoliczności powstania zdjęcia mówili co jest złe lub dobre w tym co widzą na ekranie. Patrząc na przysłane zdjęcia i słuchając słów krytyki przyszła mi do głowy ciekawa refleksja.Amatorzy fotografii nie mają pojęcia o podstawach. Nie znają zasad kompozycji, nie potrafią zapanować nad tym co dzieje się w kadrze, nad pierwszym i dalszymi planami. Po prostu pstrykają fotkę nie zadając sobie trudu żeby pomyśleć co i jak chcą pokazać potencjalnemu odbiorcy. Zacząłem się zastanawiać skąd się bierze takie podejście do fotografowania. Czy ze świadomości, że karta pamięci pojemna jest i zniesie dużo...
Podczas ostatniego odcinka The Grid (polecam) Scott Kelby wraz z Mattem Kloskowskim dokonali ślepej krytyki kilkudziesięciu zdjęć przesłanych do nich. W skrócie: nie znając autora ani okoliczności powstania zdjęcia mówili co jest złe lub dobre w tym co widzą na ekranie. Patrząc na przysłane zdjęcia i słuchając słów krytyki przyszła mi do głowy ciekawa refleksja.Amatorzy fotografii nie mają pojęcia o podstawach. Nie znają zasad kompozycji, nie potrafią zapanować nad tym co dzieje się w kadrze, nad pierwszym i dalszymi planami. Po prostu pstrykają fotkę nie zadając sobie trudu żeby pomyśleć co i jak chcą pokazać potencjalnemu odbiorcy. Zacząłem się zastanawiać skąd się bierze takie podejście do fotografowania. Czy ze świadomości, że karta pamięci pojemna jest i zniesie dużo? Może fakt, że w Photoshopie można wiele wpływa na takie beztroskie pstrykanie? A może jest to po prostu wynik lenistwa spowodowanego erą zoomów, cyfrówek i społeczeństwa zadowalającego się byle czym?
Pamiętam, że tak naprawdę szacunku do kadru nauczyłem się gdy z cyfrowego “kompaktu” przesiadłem się na tradycyjną lustrzankę ze stałoogniskowym obiektywem. Pierwsze kadrowanie trwało 15 minut ale w zasadzie było takie jakie chciałem. Żadnego przycinania w programie graficznym. Z każdym kolejnym kadrem było coraz lepiej aż w końcu pewne nawyki weszły w krew i wykonywałem je podświadomie. Przeczytałem też kilka mniej lub bardziej pomocnych książek, z których dowiedziałem się o zasadach kompozycji, trójpodziale, mocnych punktach itp. Pomagało również podglądanie jakie kompozycje tworzą Ci Wielcy, uznani na świecie, zarówno fotografowie jak i malarze.
Wydaje mi się, że problemem nie jest jednak rozpowszechnienie się aparatów cyfrowych, niskich cen na podstawowe modele lustrzanek. Problemem jest lenistwo. Zamiast wypracować sobie kadr przy danej ogniskowej, łatwiej jest pokręcić pierścieniem zoomu. Zamiast ustawić się tak by niepożądane rzeczy zniknęły z kadru, prościej jest później wystemplować je w Photoshopie. Zamiast zrobić jedno dobre zdjęcie w dziesięć minut lepiej zrobić 20 w minutę i mieć nadzieję, że któreś będzie się nadawało… do czegoś. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze problem ludzi, którzy nie przyjmują do siebie słów krytyki, życzliwej krytyki. Oczekują tylko poklepania po plecach w geście cichej aprobaty.
Czy czeka nas zatem napływ leniwych fotografów i ich nudnych, źle skomponowanych fotografii?
Zdjęcie Dnia
plfoto wybrało moje zdjęcie na Zdjęcie Dnia. Miłe to wyróżnienie. Przy okazji zdałem sobie sprawę, że we wrześniu minie 10 lat odkąd jestem na tym portalu i mimo, że nie publikuję już tam zdjęć tak często jak kiedyś to jakaś słabość do tej strony została. Ku pamięci: tutaj link do zdjęcia na portalu plfoto.com (jak by ktoś chciał poczytać komentarze...
plfoto wybrało moje zdjęcie na Zdjęcie Dnia. Miłe to wyróżnienie. Przy okazji zdałem sobie sprawę, że we wrześniu minie 10 lat odkąd jestem na tym portalu i mimo, że nie publikuję już tam zdjęć tak często jak kiedyś to jakaś słabość do tej strony została. Ku pamięci: tutaj link do zdjęcia na portalu plfoto.com (jak by ktoś chciał poczytać komentarze ;)) a poniżej samo zdjęcie.