Styczniowy spacerniak kawowy
Pierwszy w nowym roku spacerniak już za nami. Odwiedziliśmy pięć kawiarni, po drodze zahaczając jeszcze o 5.29, więc łącznie wlaliśmy w siebie po sześć filiżanek espresso. Gdzie zatem byliśmy?Zaczęliśmy od Vespa Cafe (Armii Ludowej 14, tuż obok stacji Politechnika). Uprzedzając pytania: tak, nazwa wzięła się od skuterów. Jeden wisi nawet przy suficie, wesoło celując reflektorem w gości pojawiających się w drzwiach. Co natomiast robi espresso w Vespie? Smakuje. Jest lekko kwaskowate (trend ten utrzymuje się zwłaszcza w kawiarniach z ziarnami z Javy), zalatujące smakiem wina. Gdzieś pod koniec pojawiają się delikatne nutki czekolady...
Pierwszy w nowym roku spacerniak już za nami. Odwiedziliśmy pięć kawiarni, po drodze zahaczając jeszcze o 5.29, więc łącznie wlaliśmy w siebie po sześć filiżanek espresso. Gdzie zatem byliśmy?Zaczęliśmy od Vespa Cafe (Armii Ludowej 14, tuż obok stacji Politechnika). Uprzedzając pytania: tak, nazwa wzięła się od skuterów. Jeden wisi nawet przy suficie, wesoło celując reflektorem w gości pojawiających się w drzwiach. Co natomiast robi espresso w Vespie? Smakuje. Jest lekko kwaskowate (trend ten utrzymuje się zwłaszcza w kawiarniach z ziarnami z Javy), zalatujące smakiem wina. Gdzieś pod koniec pojawiają się delikatne nutki czekolady. Jest smacznie, a zatem jest dobrze.
Z Vespa Cafe udaliśmy się do Delikatesów (Marszałkowska 8). Miejsce jest ciekawe, gdyż jest dłuższe niż szersze. Przechodzi przez całą długość kamienicy, w której się znajduje. Jako że Delikatesy przypominają bardziej restaurację (i zapewne nią są), obawialiśmy się, iż to co dostaniemy w filiżance nie będzie specjalnie zachwycające. Okazało się, że niepotrzebnie. Dostaliśmy naprawdę fajne (i nie owocowe) espresso. Dobrze zaparzone, w smaku lekko migdałowe, bez goryczki.
Dziarsko ruszyliśmy Marszałkowską dalej i już pod numerem 27/35 powitało nas Ministerstwo Kawy. W Ministerstwie jest bardzo fajnie i bardzo jasno, a co najważniejsze, jest też świetna kawa. I to nie z Javy. Ziarna pochodzą ze Szwecji, a zaparzone dają przyjemnie orzechową cremę i świetny, owocowy smak (grejpfrut) z czekoladową nutką. Bardzo nam smakowało. :)
Kolejna kawiarnia, do której zawitaliśmy to Karma (Mokotowska 17, wejście od Pl. Zbawiciela). W Karmie ludzi tłum, więc postanowiliśmy wychylić po filiżance przy barze. Ekscytacji przed wypiciem dodał fakt, że Karma sama wypala swoje ziarna. Piec można nawet obejrzeć, bo stoi w głównej sali. Zaserwowane nam espresso było bardzo gorące i bardzo poprawne. Ani dobre ani złe. Było takie w zasadzie nijakie, neutralne w smaku. Może to przez fakt, że pokarało nam języki swoją temperaturą. Nie spodziewaliśmy się tego. :) Niemniej jednak, ciekawa odmiana wśród mocno owocowych lub mocno goryczkowych kaw.
Na koniec odnaleźliśmy Relax Cafe (Złota 8A). Nazwa jak najbardziej nawiązuje do kina, które kiedyś znajdowało się w tym budynku. Natomiast, patrząc na wystrój tej małej kawiarni, ciężko oprzeć się skojarzeniom z zakładem fotograficznym, mieszczącym się tuż obok. Na ścianach wiszą zdjęcia, lampy zrobione są z reflektorów studyjnych, a i z baristą można pogawędzić o fotografii. Espresso w Relaxie było szatańskie. Mocne, goryczkowate, czekolada i pieprz. Zupełnie odmienne od poprzednich, ale również smaczne. To dobrze, że nie każda kawiarnia stawia na “soki owocowe” w swoim kawowym repertuarze.
Czas na podsumowanie. I tutaj mam nie lada orzech do zgryzienia, bo o ile pierwsze miejsce wątpliwości mych nie budzi, co do reszty już tak pewien nie jestem.
- Ministerstwo Kawy
- Delikatesy
- Vespa Cafe
- Relax Cafe
- Karma
Drugie miejsce szokujące? Może i tak, ale zasłużone. Za smak, za inność. Choć tak naprawdę kawiarnie z miejsc 2-4 powinny zajmować drugie miejsce ex aequo, zaserwowały bowiem naprawdę dobre, zróżnicowane kawy. Karma pod tym względem odstaje nieco za zbyt neutralne w smaku espresso. Niemniej jednak, do któregokolwiek miejsca z powyższej listy byście się nie wybrali, wypicie tamtejszych kaw nie sprawi Wam przykrości.
Tak przy okazji - w 5.29 mają świetne ziarna z Kenii. Wybierzcie się na espresso, bo jest przepyszne.
Najtrudniejsza rzecz w fotografii
Zastanawiam się ostatnio, co jest najtrudniejsze w fotografowaniu. Operowanie światłem czy chwytanie wyjątkowej chwili? Może umiejętność znajdowania się w odpowiednim miejscu albo wyszukiwania niezwykłości w rzeczach zwykłych z pozoru? A może jeszcze coś innego? Myślę nad tym i myślę, dochodząc do zgoła innego wniosku: najtrudniejszą rzeczą w fotografii jest wybór zdjęć do publikacji.Patrząc, jak internet puchnie od tysięcy zdjęć umieszczanych w galeriach - to chyba nie jest zły wniosek. Zawsze uważałem, że osoba publikująca fotografię jest swoim najostrzejszym sędzią, przez co ciężko jej wybrać to jedno zdjęcie z kilkudziesięciu...
Zastanawiam się ostatnio, co jest najtrudniejsze w fotografowaniu. Operowanie światłem czy chwytanie wyjątkowej chwili? Może umiejętność znajdowania się w odpowiednim miejscu albo wyszukiwania niezwykłości w rzeczach zwykłych z pozoru? A może jeszcze coś innego? Myślę nad tym i myślę, dochodząc do zgoła innego wniosku: najtrudniejszą rzeczą w fotografii jest wybór zdjęć do publikacji.Patrząc, jak internet puchnie od tysięcy zdjęć umieszczanych w galeriach - to chyba nie jest zły wniosek. Zawsze uważałem, że osoba publikująca fotografię jest swoim najostrzejszym sędzią, przez co ciężko jej wybrać to jedno zdjęcie z kilkudziesięciu. Że proces selekcji jest najżmudniejszym i najdłuższym etapem w procesie powstawania zdjęcia - od pomysłu do jego publikacji. Tymczasem widzę, że jest to najprostsza rzecz pod słońcem. Zrzucić zdjęcia z karty na dysk, skasować te nieostre, wgrać do galerii i już. Najlepiej jeszcze dać jakiś krzykliwy tytuł i gotowe. Zrozumiałbym ten fakt, gdyby trafiały one do prywatnych galerii dla rodziny, znajomych itp. Ale coraz więcej takich zdjęć pojawia się podpisanych jako dzieła "profesjonalnych fotografów". Nawiasem mówiąc, jaki jest sens mierne zdjęcia firmować swoim nazwiskiem, wypisanym jakimiś kulfonami z nieśmiertelnym dopiskiem "photography"? Ktoś to będzie kradł czy co? Jakby tego było mało, często jest to portfolio ludzi, którzy takimi zdjęciami promują swoje usługi. Fotografuję już od dobrych kilku lat i do tej pory nie przeszło nawet mi przez myśl, aby nazywać siebie fotografem, a już tym bardziej - profesjonalnym. Może przynoszę za mało zdjęć do domu? Może powinienem przestać się przejmować takimi błahostkami jak kompozycja, ekspozycja, temat, tylko trzaskać jak leci i opróżniać kartę wprost do internetowej galerii?
Jest to denerwujące, gdyż dzięki takim fotograficznym hurtownikom przegapiamy całą masę naprawdę dobrych fotografii. Fotografii, nad którymi ktoś spędził kilkanaście, a może i kilkadziesiąt, godzin, by pokazać coś szczególnego. Bo szczególne zdjęcie to nie tylko odpowiedni moment, doskonała technika i obróbka w programie graficznym. To również, a może przede wszystkim, świadomość tego, co chce się pokazać innym, i czy warte jest to pokazania.
Na czym polega fotografia cyfrowa?
Przy okazji ostatnich wizyt na kilku forach mniej lub bardziej poświęconych fotografii znów zacząłem się zastanawiać nad fenomenem o nazwie "fotografia cyfrowa". Z tych zastanowień nasunął mi się wniosek, że w cyfrowej fotografii obraz zszedł na plan ostatni.Liczą się megapiksele, jak najmniejszy szum i inne techniczne pierdoły, którymi jeszcze nie tak dawno nikt poważny w zasadzie nie zawracał sobie głowy. Liczył się pomysł, światło i zamknięcie w kadrze czegoś wyjątkowego. Co prawda o fotografię tradycyjną tylko się otarłem - choć trochę klisz się zmarnowało ;) - ale nie przypominam sobie, żeby na spotkaniach, w których brałem udział, głównym tematem był wykres MTF obiektywu czy trzystu krotne powiększenie odbitki i bluzganie na temat ziarna...
Przy okazji ostatnich wizyt na kilku forach mniej lub bardziej poświęconych fotografii znów zacząłem się zastanawiać nad fenomenem o nazwie "fotografia cyfrowa". Z tych zastanowień nasunął mi się wniosek, że w cyfrowej fotografii obraz zszedł na plan ostatni.Liczą się megapiksele, jak najmniejszy szum i inne techniczne pierdoły, którymi jeszcze nie tak dawno nikt poważny w zasadzie nie zawracał sobie głowy. Liczył się pomysł, światło i zamknięcie w kadrze czegoś wyjątkowego. Co prawda o fotografię tradycyjną tylko się otarłem - choć trochę klisz się zmarnowało ;) - ale nie przypominam sobie, żeby na spotkaniach, w których brałem udział, głównym tematem był wykres MTF obiektywu czy trzystu krotne powiększenie odbitki i bluzganie na temat ziarna. Pamiętam, że ludzie przynosili stykówki, odbitki, rzutniki ze slajdami. I właśnie wokół tych przyniesionych zdjęć toczyły się dyskusje. Pytania w kwestiach technicznych padały odnośnie sposobu wywołania, typu kliszy czy, ewentualnie, obiektywu.
Przeglądając fora odnoszę wrażenie, że aparaty cyfrowe wypaczyły sposób podejścia do fotografii. Widzę wątki, w których ludzie przez 2 strony zastanawiają się, jaki wybrać statyw do aparatu. Na Boga, to tylko statyw! Trzy nogi, które mają utrzymać sprzęt. Nad czym tu dywagować? Albo zastanawianie się, czy obiektyw Canona jest faktycznie ostry, po tym jak się zrobiło 3 zdjęcia kawałka tekstu w gazecie. Sama rozmowa o zdjęciach jest też bełkotem. Tu nieostre, tam przeostrzone, ówdzie w "lewym dolnym" coś nie tak. Światła przepalone o 1/3 EV, cienie niedoświetlone o -1/2EV. Oczywiście, całe zdjęcie "szumi" - wprawdzie przy powiększeniu 300 razy, ale jednak. Sam ostatnio się dowiedziałem, że na jednym ze zdjęć mam nieostry bokeh.
Z reguły piszą to osoby, które po pół roku trzaskania zdjęć na cyfrówce i wzbogaceniu w wiedzę zaczerpniętą od innych internetowych "mistrzów fotografii", myślą, że wiedzą wszystko. Godziny spędzone w sieci na poszukiwaniu każdego technicznego parametru aparatu i matrycy sprawiły, że są w stanie w przeciągu 15 sekund nakreślić histogram widzianego obrazu, określić z jakiej matrycy pochodzą szumy, i że jakbyś przymknął delikatnie przysłonę, to uzyskałbyś dużą lepszą ostrość. Nie zrozumieją, że niedoświetlenie lub prześwietlenie, szum, nieostrość są twoją formą wyrazu - efektem, dzięki któremu chciałeś wzmocnić emocje oglądającego. Nie podyskutują z tobą na temat tych emocji (lub ich braku). Nie wyrażą opinii o samym zdjęciu. Nie powiedzą, czy czują to, co chciałeś tą fotografią przekazać oglądającemu. Wszak wykracza to poza wykresy, tabelki i specyfikację techniczną.
W sumie trudno się dziwić gdy zdjęcia, które się ogląda to jedynie powiększone fragmenty aby poznać szumy i ostrość. W nieustannych poszukiwaniach najostrzejszego szkła, najmniej szumiącej matrycy… naj-naj sprzętu, kiedyż znaleźć czas, by samemu zdjęcia zrobić? Zdjęcia, które robi się dzięki nagłemu impulsowi w sercu. Fotografie, którym poświęciło się nieco czasu na przemyślenie formy i sposobu przekazu. Fotografie, które nie są zrzutem z karty pamięci, doprawionym Photoshopem (bo jak fotografowi nie wyjdzie, to program graficzny naprawi).
Nigdy nie byłem zwolennikiem tezy, że jeśli uczyć się fotografii, to na tradycyjnym aparacie na klisze - bo taki aparat uczy myślenia, szacunku do kadru; bo każda klatka jest cenna; bo lepiej poświęcić minutę dłużej na przemyślenie tego, co chce się zrobić, niż potem beznamiętnie spojrzeć na ekranik i wcisnąć "delete". Ale może coś w tym stwierdzeniu jednak jest? Może faktycznie aparat na błonę fotograficzną w pewien sposób zmieniał podejście fotografa do tematu, łącząc ich w bardziej emocjonalny sposób niż aparat cyfrowy?
Tak na koniec tych przydługich żalów mych chciałem wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy, która mnie zaciekawiła - i od której zaczęły się owe przemyślenia o fotografii cyfrowej - a mianowicie książki. Widziałem ostatnio ofertę zakupu całego pakietu "dzieł" traktujących o nauce cyfrowego fotografowania, co nasunęło mi na myśl istotne, jak sądzę, pytania. Czy portret wykonany cyfrowo różni się od tego wykonanego analogowo? Czy technika fotografowania pejzażu zmienia się, gdy na statywie - zamiast analogowego Pentaxa - podepnę cyfrowego Nikona? I czy dla odbiorcy fotografii ma to w ogóle znaczenie?
Czy nikt już nie przeczyta książki po prostu o fotografii?
P.S. Zdjęcie ilustrujące ten wpis to (jak zresztą chyba nawet widać) powiększenie 200x. Miłego oglądania ;)
Październikowy spacerniak kawowy
Jesień sprzyja spacerowaniu zwłaszcza jeśli, jak w tym roku, pogoda dopisuje. Dopisała również w ostatnią sobotę października kiedy to postanowiliśmy wyruszyć do kolejnych warszawskich kawiarni i sprawdzić jakie espresso wyczarują nam tamtejsi bariści.Zaczęliśmy od Ethno Cafe. Mieszcząca się w budynku Muzeum Etnograficznego przy Kredytowej 1 kawiarnia zachęcała wystrojem wnętrza. Zamówione espresso dostaliśmy w bardzo fajnej i bardzo grubej filiżance aczkolwiek pojawił się tu pierwszy zgrzyt - na oko kawy było za dużo. Pierwszy łyk i niestety rozczarowanie. Przepalone, gorzkie, zupełnie bez wyrazu espresso zniechęciło nas do tego miejsca. Postanowiliśmy zatem nie zostawać na dłużej tylko ruszyć dalej zabierając na osłodę dodawaną do kawy czekoladkę...
Jesień sprzyja spacerowaniu zwłaszcza jeśli, jak w tym roku, pogoda dopisuje. Dopisała również w ostatnią sobotę października kiedy to postanowiliśmy wyruszyć do kolejnych warszawskich kawiarni i sprawdzić jakie espresso wyczarują nam tamtejsi bariści.Zaczęliśmy od Ethno Cafe. Mieszcząca się w budynku Muzeum Etnograficznego przy Kredytowej 1 kawiarnia zachęcała wystrojem wnętrza. Zamówione espresso dostaliśmy w bardzo fajnej i bardzo grubej filiżance aczkolwiek pojawił się tu pierwszy zgrzyt - na oko kawy było za dużo. Pierwszy łyk i niestety rozczarowanie. Przepalone, gorzkie, zupełnie bez wyrazu espresso zniechęciło nas do tego miejsca. Postanowiliśmy zatem nie zostawać na dłużej tylko ruszyć dalej zabierając na osłodę dodawaną do kawy czekoladkę. Kolejnym etapem spaceru był The Corner przy ul. Pięknej 18 (aczkolwiek po drodze wstąpiliśmy do, jak zawsze super, 5.29 na łyk espresso na drogę). Wnętrze The Corner nie jest tak przytulne jak lubię. Widać, że wyglądem nastawione jest na klientów z pobliskich biurowców aczkolwiek ma fajne smaczki jak na przykład pudełko z kredą i drzwi, na których mogą malować najmłodsi miłośnicy kawiarni. Na pewno nie jest snobistycznie tak jak mi się w kilku opiniach obiło o uszy. Espresso w The Corner było bardzo, bardzo pozytywne. Z cremą w kolorze włoskiego orzecha i lekkim body przyjemnie przemykało po kubkach smakowych. Smakowo kawa podążała za tegoroczną modą mocno uderzając w owocowe, porzeczkowo-cytrusowe nuty z delikatną, czekoladową gorzkością na końcu. Wszystko oczywiście jak najbardziej w porządku nie mniej jednak potrafi się znudzić gdy każda kawiarnia ma kawę w tych samych tonach. Zagryzając ostatni łyk kawy dodawaną do niej małą bezą mieliśmy wyruszyć do Vespa Cafe ale jak zwykle dosięgnął nas pech co do tej kawiarni. Okazało się, że jest ona otwarta do godziny 15 (w sobotę!) i raczej nie będziemy na tyle szybcy aby cofnąć się w czasie. No cóż, może następnym razem nam się uda. Do trzech razy sztuka. Narzekając na czym świat stoi skierowaliśmy kroki do ostatniej kawiarni czyli do Relaksu przy Puławskiej 48. Relaks ma bardzo miłe wnętrze, szczególne wrażenie robią wiszące tam duże plakaty. Jest na czym zawiesić oko. Sam lokal urządzony jest bez zbędnych fajerwerków i mimo, że jest spory to można się w nim poczuć całkiem przytulnie. Relaksowe espresso nie odbiega od standardów smakowych. Przodują owocowe smaki z dodatkiem gorzkości. Zaparzone oczywiście tak, że nie można mieć żadnych zastrzeżeń, z "tygryskiem" na orzechowej cremie. Jeśli chodzi o podsumowanie to co do ostatniego miejsca nie ma wątpliwości - bezsprzecznie Ethno Cafe. Potem jest już gorzej. Gdyby 5.29, do której zajrzeliśmy po drodze brało udział w październikowym rankingu w moim odczuciu by wygrało. Przepyszna kawa i na swój sposób magia tego miejsca sprawiają, że ciężko wybrać inaczej. Ale ponieważ do wyboru jest tylko The Corner i Relaks bardzo ciężko jest mi wyłonić zwycięzcę. Typowałbym tą drugą kawiarnię gdyż wydaje mi się, że ich espresso było delikatnie lepsze w smaku ale The Corner jest tuż tuż. Może remis byłby sprawiedliwszą oceną ;) Liczę, że pozostali uczestnicy spaceru (którzy jak zwykle stawili się w oszałamiającej ilości ;)) w komentarzach napiszą też swoje typy odnośnie wypitych kaw w odwiedzonych kawiarniach.
Wrześniowy Festiwal Kawowy
Wakacje się skończyły, skończyły się też żarty. ;) Po dwóch miesiącach spacerowej posuchy wróciliśmy na warszawskie chodniki, prowadzące do kawiarni. Ale wrześniowy spacerniak był nietypowy. Z racji tego, że w terminie planowanym na spacery miało miejsce kawowe święto w postaci Kawa Fest'u, odwiedziliśmy kawiarnie biorące udział w tym wydarzeniu. Zaczęliśmy od Filtrów, gdzie skosztować mi dane było mocno winogronowego cold brew z ziaren etiopskiej Yirgacheffe - świetna rzecz na dobry początek słonecznego dnia. Na drogę wzięliśmy jeszcze latte i ruszyliśmy do 5.29. W tej malutkiej kawiarni z przemiłymi baristami stoczyliśmy espresso battle - 3 mieszkanki, 3 glass shoty i ciężki wybór...
Wakacje się skończyły, skończyły się też żarty. ;) Po dwóch miesiącach spacerowej posuchy wróciliśmy na warszawskie chodniki, prowadzące do kawiarni. Ale wrześniowy spacerniak był nietypowy. Z racji tego, że w terminie planowanym na spacery miało miejsce kawowe święto w postaci Kawa Fest'u, odwiedziliśmy kawiarnie biorące udział w tym wydarzeniu. Zaczęliśmy od Filtrów, gdzie skosztować mi dane było mocno winogronowego cold brew z ziaren etiopskiej Yirgacheffe - świetna rzecz na dobry początek słonecznego dnia. Na drogę wzięliśmy jeszcze latte i ruszyliśmy do 5.29. W tej malutkiej kawiarni z przemiłymi baristami stoczyliśmy espresso battle - 3 mieszkanki, 3 glass shoty i ciężki wybór. Wszystkie 3 strzały bardzo smaczne, bardzo różne, a zwycięzca mógł być tylko jeden. W znajdującej się niedaleko My'o'My nie trafiliśmy czasowo na cup tasting, więc posililiśmy się espresso (i latte), po czym 2/3 naszej spacerowej grupy udało się do domu, a ja postanowiłem odnaleźć, znajdujący się przy Puławskiej, Relaks, co nie okazało się takie proste (chwała Google Maps ;)). W Relaksie w końcu udało mi się wychylić cały kubas kawy zaparzonej w syfonie - bez rewelacji, jeśli chodzi o smak, ale metoda zaparzania widowiskowa, a na deser jeszcze filiżankę tym razem mocno porzeczkowej kawy, zaparzonej metodą cold brew w aparaturze godnej pracowni alchemicznej. Sam Kawa Fest to bardzo fajna inicjatywa i oby z roku na rok się rozrastała, bo fajnie jest pospacerować po kawiarniach i poznawać (smakując) różne techniki zaparzania kawy, w dodatku za rozsądne pieniądze. Smutne jest jednak to, że w biorących udział w Kawa Feście kawiarniach było mało ludzi. Mam nadzieję, że spowodowane było to krążeniem po kawiarniach, a nie słabym zainteresowaniem. Żałuję też, że nie dane mi było zobaczyć procesu wypalania ziaren w Filtrach (mam nadzieję, że udało się w końcu odpalić piec), że nie trafiliśmy z godziną w cup tasting w My'o'My, i że czas nie pozwolił na dotarcie na Francuską 30, gdzie pod czujnym okiem baristów można było porysować mlekiem na kawie. Może za rok czasu będzie więcej. Na koniec wielkie "Dzięki" dla wszystkich przemiłych baristek i baristów, z którymi udało się porozmawiać podczas pobytu w kawiarniach. Do zobaczenia. :)
Pan Buzuk i praskie tajemnice.
Dzięki urodzinowemu prezentowi od mojej Agnieszki, polecieliśmy do Pragi aby tropem Pana Samochodzika upajać się praskimi tajem... zabytkami. Praga jest niesamowita. W zasadzie te cztery dni to masa chodzenia i zwiedzania a i tak czuć niedosyt oraz chęć powrotu by to wszystko jeszcze raz, na spokojnie obejrzeć. Zdjęcia też nie oddają magii niektórych miejsc...
Dzięki urodzinowemu prezentowi od mojej Agnieszki, polecieliśmy do Pragi aby tropem Pana Samochodzika upajać się praskimi tajem... zabytkami.
Praga jest niesamowita. W zasadzie te cztery dni to masa chodzenia i zwiedzania a i tak czuć niedosyt oraz chęć powrotu by to wszystko jeszcze raz, na spokojnie obejrzeć.
Zdjęcia też nie oddają magii niektórych miejsc. Ciężko zresztą robić zdjęcia gdy harmonogram zwiedzania napięty a dodatkowo na plecy i w kadr włazi tysiąc turystów, którzy też chcą zobaczyć, sfotografować lub po prostu przejść. Do obejrzenia zdjęć w większej ilości (ponad 100) zapraszam do galerii na Flickr.
XIX Cycle Messenger World Championship - 2011 Warsaw
Jak już wspominałem w poprzednim wpisie weekend w Warszawie był obfitujący w rowerowe atrakcje. O zmaganiach kolarzy podczas Tour de Pologne już pisałem ale w tym samym czasie (a nawet wcześniej bo już od piątku) o miano najlepszego na świecie zmagali się kurierzy rowerowi. I powiem Wam, że było to dużo ciekawsze niż oglądanie zawodowych kolarzy.Może częściowo przez pogodę, która praktycznie od godziny 14 nie ułatwiała zadania gęsto skrapiając wodą Warszawę. Może przez zdrową rywalizację toczoną przez kurierów. Może przez pasję...
Jak już wspominałem w poprzednim wpisie weekend w Warszawie był obfitujący w rowerowe atrakcje. O zmaganiach kolarzy podczas Tour de Pologne już pisałem ale w tym samym czasie (a nawet wcześniej bo już od piątku) o miano najlepszego na świecie zmagali się kurierzy rowerowi. I powiem Wam, że było to dużo ciekawsze niż oglądanie zawodowych kolarzy.Może częściowo przez pogodę, która praktycznie od godziny 14 nie ułatwiała zadania gęsto skrapiając wodą Warszawę. Może przez zdrową rywalizację toczoną przez kurierów. Może przez pasję. A może wszystkie te elementy złożyły się na świetną imprezę z klimatem i emocjami, walką na asfalcie i w błocie.
Jeśli komuś nie wystarczy tych kilka zdjęć, które tu umieściłem to więcej ujęć umieściłem na swoim koncie na Flickr.
Tour de Pologne w Warszawie
Ostatnia lipcowa niedziela była dobrą niedzielą dla fanów rowerów. Pomijając pogodę (jak to ładnie ktoś powiedział dziś w Antyradiu - Lipcopad) oczywiście. Rozpoczął się Tour de Pologne a kurierzy mieli swoje mistrzostwa (chociaż w zasadzie ta grupa rozpoczęła rywalizację chyba już w piątek). Tak więc emocji nie brakowało. Kolarze śmignęli przez Warszawę dość szybko w grupie niezbyt licznej ale i tak widok koszulek Leopard, Astana, HTC, Saxo i innych, które niedawno można było oglądać na Tour de France, potrafi sprawić radość i podnieść na duchu, że w tym kraju można jednak coś zrobić...
Ostatnia lipcowa niedziela była dobrą niedzielą dla fanów rowerów. Pomijając pogodę (jak to ładnie ktoś powiedział dziś w Antyradiu - Lipcopad) oczywiście. Rozpoczął się Tour de Pologne a kurierzy mieli swoje mistrzostwa (chociaż w zasadzie ta grupa rozpoczęła rywalizację chyba już w piątek). Tak więc emocji nie brakowało. Kolarze śmignęli przez Warszawę dość szybko w grupie niezbyt licznej ale i tak widok koszulek Leopard, Astana, HTC, Saxo i innych, które niedawno można było oglądać na Tour de France, potrafi sprawić radość i podnieść na duchu, że w tym kraju można jednak coś zrobić. Kolarzy złapać udało mi się na ul. Belwederskiej gdzie rozgrywana była premia górska (!) i z tego momentu są zdjęcia. Potem pomaszerowałem zobaczyć finał zmagań kurierów ale zdjęcia z tej imprezy przy innej okazji.
Solberg & Hansen Half & Half - norweskie orzeźwienie
Dzięki uprzejmości przemiłych ludzi z kawiarni Kofeinna, którzy znaleźli w magazynie ostatnie paczki kawy z jednej z najstarszych norweskich palarni - Solberg & Hansen , miałem przyjemność raczyć się mieszanką Half & Half. Owa mieszanka to połączenie ziaren z plantacji brazylijskich i wschodnio-afrykańkich. Na pierwszy ogień ziarna S&H wylądowały w dripie, gdzie nie wzbudziły we mnie jakichś większych emocji. W smaku nie przeważała ani gorycz ani kwaskowatość . Delikatnie dały się wyczuć karmelowe nutki, ale poza tym kawa była nudna. Ciekawiej, duuużo ciekawiej, wyszła z ekspresu ciśnieniowego...
Dzięki uprzejmości przemiłych ludzi z kawiarni Kofeinna, którzy znaleźli w magazynie ostatnie paczki kawy z jednej z najstarszych norweskich palarni - Solberg & Hansen , miałem przyjemność raczyć się mieszanką Half & Half. Owa mieszanka to połączenie ziaren z plantacji brazylijskich i wschodnio-afrykańkich. Na pierwszy ogień ziarna S&H wylądowały w dripie, gdzie nie wzbudziły we mnie jakichś większych emocji. W smaku nie przeważała ani gorycz ani kwaskowatość . Delikatnie dały się wyczuć karmelowe nutki, ale poza tym kawa była nudna. Ciekawiej, duuużo ciekawiej, wyszła z ekspresu ciśnieniowego. Bardzo ładna, jasno-orzechowa i dość gruba crema oraz jedwabiste body były miłym początkiem doznań smakowych. W smaku mocno zaakcentowane były - tak jak to ostatnio lubię - nuty owocowe (jagody, cytrusy), uzupełnione tłem w postaci gorzkiej czekolady i karmelu. Takie połączenie, zupełnie inne od włoskich mieszanek, w upalne dni działa orzeźwiająco i pobudzająco, natomiast w dni deszczowe (których czerwiec i lipiec nam nie poskąpił) podnosi na duchu jak słońce, prześwitujące przez burzowe chmury.
Half & Half od Solberg & Hansen to obecnie, obok singla Progreso Huila, ulubione ziarna jakimi dotychczas karmiłem młynek. Zdecydowanie polecam. Albo zakup albo - a może przede wszystkim - odwiedziny z Kofeinnie i skosztowanie kaw S&H przeciśniętych przez tamtejszych baristów.
Majowy Spacerniak Kawowy
Podczas majowego Spacerniaka Kawowego postanowiliśmy odwiedzić cztery warszawskie kawiarnie. Początkowo miało być ich pięć ale jak się okazało Vespa Caffe nie jest otwarta w niedziele. Postanowiliśmy zatem nie kombinować i przespacerować się po wcześniej ustalonych miejscach a "skuterową" kawiarnię zostawić na następny, sobotni raz. Tymi czterema kawiarniami były...
Podczas majowego Spacerniaka Kawowego postanowiliśmy odwiedzić cztery warszawskie kawiarnie. Początkowo miało być ich pięć ale jak się okazało Vespa Caffe nie jest otwarta w niedziele. Postanowiliśmy zatem nie kombinować i przespacerować się po wcześniej ustalonych miejscach a "skuterową" kawiarnię zostawić na następny, sobotni raz. Tymi czterema kawiarniami były:
- Green Coffee (Pl. Konstytucji) - mieszanka charakterna. Mocna, z wyraźnie zaakcentowaną goryczką ale gdy już ma się ochotę powiedzieć, że jest za mocna pojawia się lekka, kwaskowa nuta sprawiająca, że ma się ochotę na kolejny łyk. Body lekkie, aksamitne. Przypuszczam, że te ziarna fajnie współgrają z mlekiem gdzie zostają nieco ułagodzone, ale jeśli ktoś lubi mocny smak to powinien zamówić "małą czarną" z cieszącą oko orzechową cremą upstrzoną "tygryskiem".
- Espressamente Illy (Marszałkowska 62) - espresso Illy jakoś nas specjalnie nie poruszyło. Zwłaszcza wizualnie gdzie crema przypominała głowę mężczyzny w wieku podeszłym - czarny placek kawy z pozostałością "pianki" na obrzeżach filiżanki. Sam smak bardzo delikatny i neutralny. Można pokusić się o stwierdzenie, że nudny taki co w połączeniu z wodnistym body nie zachęcało do kolejnego łyku. Na szczęście w Espressamente cena espresso jest w końcu w normalnej cenie i warto zajrzeć dla samego lokalu i przepięknych filiżanek Illy.
- Cofeina Cafe (Polna 54) - bardzo, ale to bardzo przyjemna mieszanka ziaren z palarni Java w dodatku dobrze przyrządzonych sprawiło, że było to jedno z najlepszych espresso tego dnia. W smaku ciekawy balans gorzkości i owocowych nutek w połączeniu z lekkim body orzeźwiało w ciepły dzień. Kawa absolutnie nie męcząca, wprost przeciwnie. Jasnobrązowa crema z "tygryskiem" również cieszy. Aż chciałoby się zostać na jeszcze jeden strzał ;)
- Kofeinna (Żaryny 2b) - mieszanka, która przewróciła do góry nogami całe smakowanie kawy podczas tego Spacerniaka. Skandynawski "blend" spod znaku Solberg & Hansen główny nacisk stawia na lekkość. Tutaj gorzkie nuty były tylko tłem do mocno zaakcentowanych owocowych smaków. Można by nawet pomyśleć, że to nie espresso tylko jakiś przelewany singiel. Naprawdę doskonała mieszanka, inna od tych wszystkich "mocnych" kaw serwowanych w kawiarniach. Warta kilku chwil "grozy" po spojrzeniu na cremę, która do najmocniejszych nie należy ;)
Na koniec jak zwykle totalnie subiektywny ranking odwiedzonych kawiarni. Było ciężko wybrać zwycięzcę i do tej pory mam dylemat co do pierwszego i drugiego miejsca ale co tam. Majowe kawiarnie:
- Miejsce czwarte: Espressamente Illy
- Miejsce trzecie: Green Coffee (Pl. Konstytucji)
- Miejsce drugie: Cofeina Cafe
- Miejsce pierwsze: Kofeinna
Następny spacer pod koniec czerwca. Tym razem zapewne w sobotę aby udało się dostać do Vespy ;)